Po raz kolejny rozegraliśmy wyjazdowe spotkanie, z którego wracamy z olbrzymim niedosytem. Tym razem w Szczecinie nie byliśmy w stanie urwać punktów Kingowi, który wygrał 88:80. Zadecydowała o tym czwarta kwarta, w której pozwoliliśmy gospodarzom na zbyt wiele.

Starcie w Netto Arenie rozpoczęło się dla nas wprost wybornie! Bardzo szybko zaczęliśmy odskakiwać od rywali i zbudowaliśmy sobie bardzo pokaźną przewagę, bo tak można przecież nazwać szesnastopunktową zaliczkę, którą mieliśmy już po nieco ponad siedmiu minutach. Tablica wyników wskazywała wtedy wynik 5:21, ale gospodarze są na tyle doświadczonym zespołem, że nie spanikowali i część strat odrobili jeszcze przed dwuminutową przerwą.

W drugiej kwarcie cały czas prowadziliśmy i to w pewnym momencie nawet różnicą jedenastu „oczek”, jednak King znów szybko nadgonił wynik. Olbrzymia w tym zasługa silnego skrzydłowego Tony’ego Meiera, który miał rzutowo świetny dzień (30 punktów, 9/14 z gry) i dawał swojej drużynie sygnał do ataku wtedy, gdy ta tego najbardziej potrzebowała. To w głównej mierze dzięki niemu szczecinianie po dwudziestu minutach tracili do nas tylko dwa punkty (36:38).

Po zmianie stron cały czas to my byliśmy ekipą, która utrzymywała kilkupunktową przewagę. Wprawdzie nie można stwierdzić, że dyktowaliśmy warunki na parkiecie, ale jednak byliśmy w dość komfortowej sytuacji. I znów w pełnym momencie daliśmy rywalom zmniejszyć straty. Mimo wszystko po trzeciej kwarcie dorzuciliśmy kolejne „oczko” przewagi i prowadziliśmy 60:57. Niestety, ale jednak to nie my tego dnia cieszyliśmy się z wygranej.

W ostatniej części bardzo długo trwała swojego rodzaju wymiana ciosów. Tablica wyników parokrotnie wskazywała remis. Ostatni - niestety dla nas - na cztery minuty przed końcem, gdy z dystansu trafił Mike Smith. Było wtedy po 76 i jak się później okazało, na więcej w tym meczu nie było nas już stać. Najpierw rzut wolny po faulu technicznym Pauliusa Petrileviciusa wykorzystał Tony Meier, ale w końcówce to kto inny był bohaterem Kinga.

I nie ma chyba zaskoczenia, że tym zawodnikiem był Andrzej Mazurczak, który rozgrywa kapitalny sezon. Jego sześć punktów wyprowadziło Kinga na czteropunktowe prowadzenie, a gdy o czas poprosił Thanasis Skourtopoulos, mieliśmy jeszcze swoje szanse, których jednak nie wykorzystaliśmy. I wtedy mecz zamknął Zac Cuthbertson, po którego rzucie trzypunktowym było już 86:79 i jasnym stało się, że tego spotkania już nie wygramy.

King Szczecin - Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 88:80 (15:25, 21:13, 21:22, 31:20)

King: Tony Meier 30, Zac Cuthbertson 14, Andrzej Mazurczak 13, Phil Fayne 8 (10 zb.), Bryce Brown 8 - Kacper Borowski 10, Alex Hamilton 4, Mateusz Kostrzewski 1, Maciej Żmudzki 0.

Astoria: Mike Smith 20, Paulius Petrilevicius 15, Myke Henry 14, Benjamin Simons 14, Daniel Szymkiewicz 13 - Nathan Cayo 4, Łukasz Frąckiewicz 0, Aleksander Lewandowski 0, Jakub Stupnicki 0, Igor Wadowski 0.