Tadeusz Nadolski (Express Bydgoski)

Zawodnik, trener, dyrektor szkoły, działacz. W środowisku koszykarskim Bydgoszczy nie ma człowieka, który nie znałby Macieja Borkowskiego, „Borego”.

 

Tadeusz Nadolski: Nasze wywiady z ludźmi zasłużonymi dla Astorii zawsze zaczynamy od pytania: skąd wziął się pomysł na basket? Jak to wszystko się zaczęło?

Maciej Borkowski: W 1972 roku miałem 15 lat i grałem w Polonii w piłkę nożną w szkółce działającej przy tym klubie. I tam, na boisku, zobaczył mnie trener Aureliusz Gościniak, który niedaleko Polonii mieszkał. I on powiedział: - Ty już nie będziesz grał w piłkę nożną, bo nie możesz trafić do bramki, będziesz koszykarzem. I zaciągnął mnie do drużyny koszykarskiej w Szkoły Podstawowej nr 49 na Kapuściskach, gdzie był trenerem i nauczycielem i do której ja chodziłem. Spodobało mi się i tak to się zaczęło. Na początku było bardzo dużo pracy, bo trener Gościniak słynął z tego, że kładł nacisk na przygotowanie fizyczne. Wszyscy, którzy przeszli przez jego ręce, pamiętają słynne schody prowadzące z Kapuścisk na dół w stronę ulicy Toruńskiej, które trzeba było pokonywać w górę i w dół.

Najpierw jako zawodnik grał Pan w barwach MKS Bydgoszcz.

To było dość krótko. Po jakimś czasie MKS połączył się z AZS i występował w III lidze jako MKS-AZS. Ale to wszystko powoli zaczęło się rozsypywać. W 1975 r. byłem już uczniem Technikum Spożywczego, w tym roku przeszedł do Bydgoszczy ze Szczecina trener Jerzy Nowakowski i trafiłem w jego ręce do Astorii.Nie ukrywam, że ważne dla mnie było też to, że liczyłem, iż poprawię się przede wszystkim od strony technicznej, bo tego mi brakowało. Ja zaczynałem treningi dość późno, dopiero w siódmej klasie. W pierwszym zespole pamiętam swój II-ligowy debiut. Wygraliśmy z Gwardią Wrocław, co było małą sensacją, a decydujące punkty z rzutów wolnych w końcówce zdobył Darek Konecki. W sumie jednak grałem mało, po parę minut. Wówczas kibice krzyczeli: - O, „Bory” wchodzi, bo taką miałem ksywkę. Natomiast w zespole rezerw w III lidze, która miała znacznie większy zasięg niż obecnie, grałem całe mecze. To mi bardzo dużo dawało. Stawałem się jednak coraz starszy, widziałem, że pewnego pułapu nie przeskoczę, dawały o sobie znać braki techniczne, o których wspominałem, dlatego też zacząłem myśleć o kończeniu kariery. Po Astorii wróciłem jeszcze na pięć sezonów do AZS do III ligi byłem też trenerem tego zespołu. Równolegle, już w 1976 roku, uzyskałem uprawnienia instruktora koszykówki, i zacząłem pracę z najmłodszymi grupami. Czułem, że w tym się najlepiej odnajdę. Ukończyłem studia, rozpocząłem pracę w Szkole Podstawowej nr 47 przy obecnej ulicy Czartoryskiego, gdzie prowadziłem klasy sportowe, oczywiście o profilu koszykówki. Moimi pierwszymi zawodnikami byli chłopcy urodzeni w roku 1967. Tak więc dziś są to już panowie 50-letni.

Czy pamięta Pan jakieś nazwiska z tej klasy?

Na pewno największą karierę zrobił Wojciech Warczak.

Można powiedzieć, że przeszedł Pan wszystkie szczeble kariery, bo skończył Pan na fotelu dyrektora tej placówki.

Żartując, mogę powiedzieć, że zaczynałem od ciecia. Bo w tamtych latach wuefista był od tego, żeby ustawić młodzież, żeby było cicho. A skończyłem, jak pan wspomniał, jako dyrektor, którym byłem dziewięć lat.

Przez te lata sukcesów sportowych nie brakowało. Ale pewnie też i porażek.

Gdy tak patrzę z perspektywy czasu na te setki pucharów, które stoją na półkach, to jednak mam do siebie trochę żal. To wszystko stało się kosztem rodziny. Wiadomo - mecze, obozy, treningi rano i wieczorem, zgrupowania. W tej sytuacji nie mogłem poświęcić moim córkom tyle czasu, ile bym chciał i ile by one potrzebowały. Próbowałem je trochę wciągać do sportu. Jedna z nich była przez jakiś czas takim moim asystentem, pisała obserwacje. Ale to nie to. Z drugiej strony mam jednak olbrzymią satysfakcję. Bo te kolejne roczniki, które potem osiągały sukcesy w rozgrywkach młodzieżowych, mistrzostwach Polski kadetów i juniorów, to wychodziły z naszych rąk, z rąk nauczycieli i trenerów, którzy prowadzili je w szóstej, siódmej i ósmej klasie. Byłem bardzo wzruszony, jak dostałem taką platerę, na której było pięć krążków - dwa złote i trzy srebrne. Powiedziałem, że ja ich nie wywalczyłem, ale Grzesiu Skiba powiedział - trenerze, to są medale zawodników, których pan wychował. Było to bardzo wzruszające i sympatyczne, że ci zawodnicy po tylu latach to pamiętali. Gdybym miał szansę, to dalej jeszcze bym pracował jako trener, z naciskiem na wychowanie.

Całą swoją zawodową karierę spędził Pan we wspomnianej już Szkole Podstawowej nr 47, aż do emerytury, na którą przeszedł Pan w...

...2007 roku.

Na koniec sezonu 2005/2006 okazało się, że występująca w ekstraklasie drużyna Astorii ma olbrzymie długi. Zespół został wycofany z rozgrywek i w następnym sezonie grał praktycznie juniorami w III lidze. Pan wówczas...

...byłem dyrektorem szkoły i cały czas prowadziłem klasy sportowe. Wtedy właśnie wyszło na jaw, że nie rozliczona została dotacja z Urzędu Miasta. Klub wpadł w tarapaty finansowe, bo nie było szans na kolejne dofinansowanie. Sam pamiętam, jak kibice zbierali pieniądze, by dograć III ligę. Pamiętam też, jak poszedłem do ówczesnego prezydenta Bydgoszczy Konstantego Dombrowicza, by dosłownie wyżebrać pieniądze na wyjazd juniorów starszych na półfinał mistrzostw Polski.Jedyną szansą, na uzyskanie dotacji, której nie zająłby komornik, było powołanie nowego klubu. Wspólnie m.in. z Jackiem Borkowskim, kibicem i sympatykiem Astorii szybciutko zwołaliśmy zebranie, opracowaliśmy statut nowego klubu, który na początku 2007 roku został zarejestrowany jako UKS Gimnazjum 26 Astoria Bydgoszcz. Dodam tylko, że ja zostałem prezesem, a Jacek - wiceprezesem. Od tego rozpoczęła się odbudowa seniorskiej koszykówki w naszym mieście.

Cały czas jednak myśleliście o tym, by wrócić na ogólnopolski szczebel rozgrywek, czyli do II ligi.

To były bardzo szczęśliwe zbiegi okoliczności. Pewnego dnia sekretarka mnie informuje, że dzwoni dyrektor PKS. Ja rozmowę zacząłem od tego, że za długi Astorii nie płacę (śmiech). A on mówi - panie Borkowski, zapraszam pana do siebie. Z tych nerwów nie czekałem nawet na tramwaj, tylko z ulicy Czartoryskiego pobiegłem na Jagiellońską. „Co pan taki spocony, ano przyszedłem prosto z treningu” (śmiech). I usłyszałem - będziemy was sponsorować. Następnego dnia telefon z KPSW. I to samo, „będziemy waszym sponsorem”. To był marzec, kwiecień 2007 roku. Mówiąc szczerze ja myślałem, że tym zespołem uda się awansować do II ligi. Ale po niepowodzeniu w półfinale MP, o którym wspominałem, z tej ekipy trochę uszło powietrze i nie udało się. Dlatego, dzięki pozyskanym pieniądzom, wykupiliśmy dziką kartę na grę w II lidze.

Pan został trenerem tego zespołu, choć z tego co pamiętam, plany były inne.

Rozmawiałem z kilkoma szkoleniowcami, miedzy innymi Arkiem Gościniakiem i Jarosławem Zawadką, ale z różnych powodów żaden się nie zgodził. Uznaliśmy wtedy, że trzeba grać w tej II lidze, ściągnęliśmy przecież m.in. Pawła Lewandowskiego i dlatego ja objąłem tę drużynę.

I to właśnie w tym sezonie, 2007/2008, został Pan wybrany najlepszym trenerem grupy A II ligi.

Była to dla mnie oczywiście duża satysfakcja.

I wreszcie przyszedł ostatni dla Pana sezon 2009/2010. Walczyliście o awans do I ligi, spisywaliście się dobrze, ale w lutym 2010 r. zarząd zadecydował, że zastąpi Pana Jarosław Zawadka. Jacek Borkowski, wówczas już prezes, tłumaczył, że w grze zespołu widać pewien marazm...

Oczywiście zaskoczyła mnie ta decyzja, choć ja cały czas w trakcie sezonu podkreślałem i oficjalnie deklarowałem, że jak awansujemy, to ja już tej drużyny nie będę prowadził. Co ja mogę więcej powiedzieć. Zarząd chciał wprowadzić świeżą krew i stało się tak, jak się stało. Pewnie miałbym złe wspomnienia, gdyby „Asta” nie awansowała. Na szczęście udało się. A ja czułem, że jest w tym też mój udział. I na koniec. Patrząc na całą moją karierę na pewno po Bydgoszczy mogę chodzić z podniesioną głową.

 

TECZKA OSOBOWA

Ur. 25.02 1957 r., 192 cm wzrostu, skrzydłowy, pseudonim: „Bory”. Zawodnik MKS Bydgoszcz, AZS Bydgoszcz, Astorii. Osiągnięcia trenerskie w Astorii. W mistrzostwach Polski szkół podstawowych: 1981 i 1982 r. - czwarte miejsce, 1986 - trzecie miejsce, 1993 - czwarte miejsce. Mistrzostwa Polski kadetów: czwarte miejsce w 1994 r. W 2003 r. jego drużyna jako jedyna triumfowała w Memoriale Romana Zamiary. Pierwszy trener drużyny seniorów od 2007 r. do lutego 2010 r. (II liga). Jego olbrzymią zasługa jest ratowanie klubu w 2006 r., wspólnie m.in. z Jackiem Borkowskim (są kuzynami, ich ojcowie są braćmi). W sezonie 2014/2015 trener Antbud Noteci 1938 Inowrocław (III liga).