TADEUSZ NADOLSKI (Express Bydgoski)

17 lat spędził na koszykarskich parkietach. Był solidnym rozgrywającym, całą karierę wiernym Astorii. Dobrze ułożył sobie także życie poza sportem. Krzysztof Bebyn największe sukcesy odnosił w kategoriach młodzieżowych. Wspólnie z kolegami zdobywał medale mistrzostw Polski kadetów i juniorów.

 

Tadeusz Nadolski: Zacznijmy może trochę nietypowo. Skąd się wziął Pana pseudonim „Jerry”?

Krzysztof Bebyn: Była taka kreskówka, pokazywana zresztą na niektórych kanałach chyba do dziś, pod tytułem „Tom i Jerry”. Tom to był kot, a Jerry mysz, która błyskawicznie przed nim uciekała. Ja na boisku też byłem bardzo szybki, więc koledzy nazwali mnie „Jerry” i tak już zostało.

Jak trafił Pan do koszykówki?

Mój starszy brat trenował w Pałacu Młodzieży i ja w ślad za nim w 1980 roku też tam się zgłosiłem. Była to czwarta klasa podstawówki, a trafiłem pod opiekę trenera Macieja Szulakowskiego. I tak zaczęła się moja w sumie kilkunastoletnia przygoda z basketem. Przeszedłem całą drogę, jak większość zawodników. Byłem uczniem Szkoły Podstawowej nr 47 i trenowałem w klubie pod okiem Pawła Bazylego. A tak na marginesie, to warto przypomnieć, że to były inne czasy. Młodych ludzi nie trzeba było zachęcać do uprawiania sportu. Wychodziło się na boisko, grało w piłkę. Teraz czas zabiera Internet i inne wynalazki.

Szybko przyszły pierwsze sukcesy. W sezonie 1984/1985 wywalczył Pan wspólnie z kolegami zloty medal na mistrzostwach Polski kadetów, które odbyły się we Wrocławiu. Kto z Panem grał wówczas w tej ekipie?

To byli zawodnicy, którzy potem zrobili kariery na krajowych boiskach. Warto wspomnieć choćby takie nazwiska jak Grzegorz Skiba czy Jacek Robak. A także innych kolegów - Dariusza Barszczyka, Andrzeja Raczkiewicza, Wojciecha Warczaka, Tomka Zielińskiego, Macieja Zgodę.

To był początek całego pasma fantastycznych wyników. Można powiedzieć, że poszliście za ciosem.

Do drużyny dołączyli o rok młodsi kolejni bardzo utalentowani wychowankowie „Asty”, tacy jak Przemysław Gier-szewski, Marcin Radziwon, Paweł Dunal, Maciej Kulczyk. Na kolejnych mistrzostwach kraju zawsze stawaliśmy na podium. Naszymi szkoleniowcami, oprócz wspomnianego już Pawła Bazylego, byli Aureliusz Gościniak i Ryszard Mogiełka.

Od samego początku był Pan ustawiany na pozycji rozgrywającego?

Tak. Na centra ze względu na wzrost się nie nadawałem (śmiech), choć w dowodzie miałem wpisany „wysoki”, a mierzyłem przecież „tylko” 182 centymetry. Moim atutem była naturalna wrodzona szybkość, która wykorzystywałem na parkiecie. A poza tym pamiętam rozmowę ze Zbyszkiem Jasnowskim, moim starszym kolegą, który powiedział do mnie „my mali to musimy grać głową”. I tak też było.

Już w seniorach był Pan trochę w cieniu Grzegorz Skiby, który był pierwszym rozgrywającym, a Pan raczej jego zmiennikiem. Czy Panu to nie przeszkadzało?

Nie ma co ukrywać, że Grzesiu był lepszy od mnie, był powoływany do kadry. To mówi samo za siebie. W 1991 roku w drużynie pojawił się Mirek Kabała, który też był graczem dużego formatu. Ja patrzę na to wszystko przez pryzmat zespołu. Nasz pierwszy awans do ekstraklasy w 1989 roku wywalczyliśmy ekipą złożoną z samych wychowanków. Tworzyliśmy świetną paczkę i nikt nie liczył minut na parkiecie. Te przyjaźnie trwają zresztą do dziś. Mimo że minęło już tyle lat spotykamy się regularnie.

Jak ułożyło się Pana życie poza sportem?

Zawsze mówiłem - sport jest sportem, ale nauka nauką. Po ukończeniu podstawówki było pięć lat w Technikum Budowlanym, a następnie zaliczyłem Akademię Techniczno-Rolniczą na Wydziale Budownictwa oraz studia podyplomowe. Na uczelni dawałem sobie nieźle radę, ale nie było łatwo. Dzień wyglądała mniej więcej tak: na godzinę siódmą szedłem na ulicę Grodzką na zajęcia, potem na dziesiątą biegiem na trening na Astorię, z powrotem na Grodzką, obiad, kolejny trening, a wieczorem w domu robienie projektów. Nie ma więc co się dziwić, że w sobotę, jak jeździliśmy na mecze, to ja po wejściu do autobusu natychmiast zasypiałem. W 1995 roku podjąłem pracę w „Budopolu” jako inżynier budowy, równolegle trenując jeszcze i grając w Astorii. Ale długo tak nie mogłem tego ciągnąć i po sezonie 1996/1997, a więc w wieku 28 lat, zakończyłem karierę sportową. W „Budopolu” doszedłem aż do funkcji wiceprezesa. Obecnie jestem prezesem firmy „BWJ Inwestycje”.

Koszykówka była więc ważnym fragmentem Pana życia?

Po skończeniu kariery grywałem jeszcze w lidze amatorskiej. Basketem zaraził się mój syn Maciej, który przez kilka lat grał w Novum, a także córka Michalina, które trenuje w MUKS-ie. Syn kariery nie zrobił, przez jakiś czas był sędzią. Pamiętam taki mecz w kategorii młodziczek, kiedy to na boisku występowała córka, gwizdał syn, a tata siedział na trybunie.

Teczka osobowa


Krzysztof Bebyn. Ur. 28. września 1969 roku. Wzrost 182 cm, pozycja na boisku: obrońca. Pseudonim: „Jerry”. Wychowanek Astorii Bydgoszcz. Złoty medal mistrzostw Polski kadetów w sezonie 1984/1985, brązowy medal MPK w sezonie 1985/1986, złoty medal mistrzostw Polki juniorów (1986/1987), srebrny krążek MPJ (1987/1988). W pierwszej drużynie Astorii od sezonu 1986/1987. Przez całą swoją karierę, którą zakończył w 1997 roku, reprezentował barwy „Asty”.