TADEUSZ NADOLSKI (Express Bydgoski)

Jarosław Klimaszewski był jednym z najskuteczniejszych zawodników Astorii. Był jej wierny przez całą karierę.

Miał propozycje z innych klubów, ale nigdy nie zdecydował się wyprowadzić z Bydgoszczy. Karierę zakończył nieco przedwcześnie, jak sam wspomina, w mało sympatycznych okolicznościach. Dziś w naszym cyklu wywiadów z byłymi koszykarzami „Asty” rozmawiamy z Jarosławem Klimaszewskim (201 cm, nominalnym środkowym).


Jarosław Klimaszewski, czyli „Klepa”. Skąd wziął się ten pseudonim?

Na parkiecie miałem kilka swoich miejsc, z których często trafiałem, czyli swoją - jak to się mówi wśród koszykarzy - „klepkę”. Z czasem koledzy z drużyny tak zaczęli na mnie mówić i to się przyjęło.

Skąd wziął się pomysł na basket. Pewnie już jako dziecko wyróżniał się Pan wzrostem?

Jak kończyłem szkołę podstawową miałem już 2 metry. Przerastałem więc rówieśników więcej niż o głowę. Od szóstej klasy rozpoczęliśmy występować w rozgrywkach szkolnych. Potem podjąłem naukę w Technikum Budowlanym przy ul. Pestalozziego w Bydgoszczy i zapisałem się do AZS-u. Któregoś dnia, prawdę mówiąc bez mojej wiedzy, przekazany zostałem do Astorii. Oczywiście nie protestowałem. Miałem wówczas 16 lat i trafiłem nominalnie do drużyny kadetów. Szybko brano mnie też do składu juniorów starszych i nawet seniorów.

Astoria w tamtych latach była drużyną niemal w całości bydgoską.

To nas wyróżniało wśród innych klubów w Polsce. Za moich czasów chyba jedynie Zbyszek Jasnowski przyszedł do nas z Wrocławia.

Był Pan jednym z wyższych zawodników w II lidze i nominalnie powinien Pan operować głównie pod koszem. Jednak Pan lubił często wychodzić na obwód i rzucać z dystansu...

Na walkę łokciami pod tablicami byłem zbyt szczupły. Nawet, gdy przybrałem na wadze, kazano mi się natychmiast odchudzać. Inna sprawa, że w naszym najlepszym sezonie, gdy wchodziliśmy do I ligi, to nie mieliśmy takich stałych pozycji, dużo biegaliśmy w ataku, często zmienialiśmy pozycje i może dlatego tak dobrze nam szło.

Choć miał Pan propozycje z innych ośrodków nigdy nie zdecydował się Pan na opuszczenie Bydgoszczy. Dlaczego?

Przed sezonem 1988/1989, w który wywalczyliśmy awans, miałem oferty z Górnika Wałbrzych i Śląska Wrocław. Górnik proponował mi trzypokojowe mieszkanie i czterokrotnie wyższą pensję, niż tę, którą odbierałem w Astorii oraz specjalne premie za wygrane mecze. W klubie zaproponowano mi w tej sytuacji podobne warunki, ale umowa spisana była za pośrednictwem jednego ze spsonsorów w formie pożyczki. I to w dolarach. Ja się w tym nie zorientowałem. Potem okazało się, że muszą ją spłacić. By zarobić kasę wyjechałem do Austrii do pracy, by ją zwrócić.

W Astorii można było wyżyć z uprawiania koszykówki?

Szału nie było. Pamiętam, że ja na przykład zarabiałem na fikcyjnym etacie w jednej ze spółdzielni powiedzmy 3 tysiące złotych, to było oczywiście inne pieniądze, które dziś trudno porównać, a moja siostra w biurze miała 4,5 tysiąca. Tak to wyglądało. Ja grałem i jednocześnie studiowałem. Zacząłem na ówczesnej WSI w Bydgoszczy, ale trudno mi było to łączyć i przeniosłem się na wychowanie techniczne na WSP, a potem po zakończeniu kariery skończyłem jeszcze prawo.

W 1989 roku wywalczyliście awans do I ligi. Jednak z tego co wiem klub nie do końca wywiązał się - w przypadku sukcesu - z obietnic w stosunku do zawodników.

Obiecanki były wielkie, mieliśmy dostać specjalne premie, ale nic z tego nie wyszło. Sytuacja była bardzo dziwna. Wszystko miało się wyjaśnić do końca czerwca. Ja pojechałem na wakacje do rodziny. Z chłopakami zdecydowaliśmy, że będziemy czekać. Ja czekalem i czekałem, po czym we wrześniu dowiedziałem się, że już nie jestem w drużynie, a kapitanem został w moje miejsce Zbyszek Próchnicki.

W Pana biografii jest jednak jeden rozegrany mecz w barwach „Asty” w I lidze.

Gdzieś w połowie sezonu zwróciło się do mnie kilku ludzi z klubu, to był chyba jeden z trenerów oraz jacyś działacze, żebym wrócił do gry. Spróbowałem, zaliczyłem jeden mecz, ale trener Jerzy Nowakowski mnie nie widział w składzie, bo podobno zrobiono to za jego plecami i w tej sytuacji dałem sobie spokój.

Skończył więc Pan karierę chyba przedwcześnie w wieku 29 lat.

Mogłem spokojnie jeszcze pograć, czułem się świetnie. Byłem przecież czterokrotnym królem strzelców II ligi, a w sumie siedem razy znalazłem się w dziesiątce najskuteczniejszych graczy. Stało się.

Jaki Pan miał pomysł na nowe życie?

Po skończeniu studiów prawniczych od 20 lat jestem komornikiem sądowym.

Teczka osobowa

Jarosław Klimaszewski. Ur. 1960 rok. Pseudonim: „Klepa”. Wzrost: 201 cm. Pozycja: center. Wychowanek Astorii Bydgoszcz, choć pierwsze kroki na koszykarskim parkiecie stawiał w AZS. W sezonie 1988/1989 wystąpił w 23 meczach (21 w grupie A, oraz dwóch z mistrzem grupy B II ligi - Stalą Stalowa Wola) zdobywając średnio 13,86 pkt. W sezonie 1989/1990, gdy Astoria grała w I lidze (obecnie ekstraklasa) zagrał tylko w jednym spotkaniu, zdobywając 5 pkt.