Po takich zwycięstwach można by użyć stwierdzenia, że to był tzw. „mecz założycielski” drużyny. Trudno jednak tak powiedzieć w przypadku zespołu, który ma komplet wygranych.
Mimo to jednak coś w tym powiedzeniu może być, bo - choć były lepsze i gorsze momenty - generalnie nie szło nam przez ponad 25 minut tego starcia. Wtedy jednak sprawy w swoje ręce wziął Tyce Kimbrough, ale ojców tego triumfu było zdecydowanie więcej.
Do sobotniego spotkania obie drużyny przystąpiły w sporych osłabieniach, w dodatku bez zawodników z tych samych pozycji. Marcin Nowakowski i Michał Chyliński oraz Igor Wadowski i Paweł Kikowski starcie obserwowali jedynie w roli widzów, gdyż stan zdrowia nie pozwolił im wejść na parkiet. Tylko pierwszy z wymienionych znalazł się w ogóle w składzie meczowym, ale nasz kapitan nie wszedł jeszcze na parkiet. Nasza gra do połowy pierwszej kwarty wyglądała jeszcze nieźle, ale w późniejszych fragmentach pozwoliliśmy rywalom na zbyt wiele, a zwłaszcza Jalenowi Rayowi. Lider rywali trafił kilka ważnych rzutów, po których PGE Spójnia nam odskoczyła.
Pod koniec pierwszej części, po dobrej sekwencji Mikołaja Jamiołkowskiego, wydawało się, że przewaga przyjezdnych nie będzie zbyt wysoka, ale stało się inaczej. Zadbali o to Szymon Szmit i Wiktor Rajewicz, który celną trójką ustalił wynik pierwszych dziesięciu minut na 18:29. Musieliśmy więc wziąć się do pracy, gdyż początek spotkania był bardzo nieudany w naszym wykonaniu. I druga odsłona wyglądała już zupełnie inaczej, choć trudno nie odnieść wrażenia, że nie wykorzystaliśmy w niej swojej szansy.
Zaczęliśmy bowiem świetnie, bo od serii 11:0, by później niejako zatrzymać się w miejscu. Nie byliśmy już tak skuteczni, a goście w końcu swoją niemoc w ataku także przełamali. Co więcej, PGE Spójnia bardzo umiejętnie wykorzystywała nasze błędy, ale też nie sprzyjały nam gwizdki sędziowskiej trójki, co wiele razy stawiało stargardzian na linii rzutów wolnych (my wykonaliśmy do przerwy 10 rzutów osobistych, rywale aż 21). Pod koniec tej części ważną trójkę trafił Jarosław Mokros, ale zdołał na to jeszcze tym samym odpowiedzieć Tyce Kimbrough.
W ostatniej akcji pierwszej połowy mocną obronę na Rayu przypuścił Wojciech Dzierżak, ale i w tej sytuacji sędziowie dopatrzyli się przewinienia naszego gracza, więc to właśnie Amerykanin ustalił wynik pierwszych dwudziestu minut na 41:47. Swojej szansy szukał jeszcze Bartosz Ptak, jednak drogę do kosza - zdaniem arbitrów czysto - zamknął mu Ilja Gromovs. Po powrocie z szatni niewiele się zmieniło. Trochę powtarzał się scenariusz z pierwszej kwarty, gdy rywale szybko budowali swoja przewagę. Z dobrej strony pokazał się Wiktor Rajewicz, a uruchomiony kilka razy w ataku Gromovs podwyższył przewagę gości do 11 „oczek”, więc o czas musiał poprosić Grzegorz Skiba.
Udało nam się szybko odpowiedzieć udanymi akcjami. Dwie trójki Tyce'a oraz punkty w kontrze Karola Kamińskiego i było tylko 57:60. Wtedy szczęśliwe punkty dla gości zdobył Szymon Szmit. Po drugiej stronie trafił za to Adam Kemp, ale chwilę później popełnił on jednak swój czwarty faul w meczu, co było dla naszego sztabu szkoleniowego sporym problemem. Prawdą jest jednak, że do samego końca byliśmy w stanie gdzieś załatać brak naszego podstawowego środkowego. Ten opuszczał parkiet w trzeciej kwarcie przy wyniku 59:63, a wracał na niego, gdy było już po zawodach (90:74).
Akcją, która jeszcze nas podpaliła i dodała nam animuszu, było rzucenie się po piłkę przy naszej ławce Kuby Andrzejewskiego, który zmusił tym samym Wiktora Rajewicza do popełnienia błędu przetrzymania piłki, a strzałka była wówczas po naszej stronie. I jeszcze w tej kwarcie doprowadziliśmy do remisu, gdy z na wprost kosza trafił Tyce Kimbrough (63:63)! Później prowadzenie dał nam w kontrze właśnie Kuba Andrzejewski, ale trójka Wojciecha Czerlonko ustaliła wynik po trzydziesty minutach spotkania na 65:66.
A to z kolei zwiastowało olbrzymie emocje w ostatniej kwarcie! I ta rozpoczęła się od korespondencyjnego pojedynku Tyce'a Kimbrough z Jalenem Rayem. Obaj liderzy swoich zespołów to właśnie na siebie brali po kilka akcji ofensywnych i nie mylili się w nich. Na prowadzenie znów wyszliśmy po celnej trójce Martyce'a, który kolejny raz zagrał kosmiczny mecz, znów kończąc mecz z 33-ema punktami na koncie! Jego ogień w ataku podchwycili koledzy! Jego forma strzelecka udzieliła się zwłaszcza Kubie Andrzejewskiemu! Celna trójka, kolejny wsad w kontrze i prowadziliśmy 81:74.
I to nie było nasze ostatnie słowo, ABSOLUTNIE! Bo rywale, mimo czasu wziętego przez Marka Popiołka, byli zupełnie bezradni. Nasze prowadzenie do dziesięciu punktów celną trójką podwyższył Wojciech Dzierżak, a następny wsad Kuby Andrzejewskiego sprawił, że było 87:74 i znów o czas musiał poprosić szkoleniowiec przyjezdnych. A frustracja wśród gości wyraźnie narastała, czego najlepszym dowodem był faul dyskwalifikujący dla Jarosława Mokrosa po spięciu z Patrykiem Kędlem.
W tej sytuacji zadziało się jednak wiele rzeczy, które sędziom umknęły. Uspokajać swojego gracza ruszył trener Marek Popiołek, który wbiegł na parkiet. Jako iż nie powinien tego zrobić, mimo dobrych intencji, powinien zostać ukarany przewinieniem technicznym. Chwilę później z kolei przebywający przy ławce Michał Chyliński zdecydował się pokazać co nieco w kierunku schodzącego z parkietu i gestykulującego Jarka Mokrosa. I on także nie powinien był tego robić, ale emocje wzięły górę. Pretensje o to miał jeszcze trener Popiołek, choć nie powinien, by chwilę wcześniej sam zrobił coś niedozwolonego.
Sędziowie długo zastanawiali się nad podjęciem decyzji w tej sytuacji, w której doszło do wielu naruszeń przepisów. I ostatecznie odesłali oni skrzydłowego PGE Spójni do szatni, a Kędiego ukarali faulem zwykłym. Po tym ciosie stargardzianie już się nie podnieśli. Bo raz, że czasu na odwrócenie losów tej rywalizacji już nie było, a dwa, że byliśmy w takim gazie - żeby nie użyć innego określenia - że nikt i nic nie był w stanie odebrać nam triumfu tego dnia!
A skoro już wcześniej wspomniane było o kwestii „meczu założycielskiego”. Przed starciem z PGE Spójnią odnieśliśmy w Bank Pekao S.A. I lidze w sezonie 2025/26 komplet wygranych. Mimo wszystko ani razu nie znaleźliśmy się w aż takich tarapatach, jak przeciwko stargardzianom, którzy wysoko zawiesili nam poprzeczkę. Skoro też zmierzyliśmy się ze spadkowiczem z OBL, który tak jak i my, wprost mówi o chęci szybkiego powrotu do ekstraklasy, to zwycięstwo miało sporą wagę, zwłaszcza mentalną. Obyśmy więc poszli za ciosem, tym bardziej, że teraz przed nami trudny wyjazd, bo do Kołobrzegu. A tam zawsze gra nam się bardzo ciężko.
Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz – PGE Spójnia Stargard 92:79 (18:29, 23:18, 24:19, 27:13)
Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 33, Karol Gruszecki 13, Patryk Kędel 10, Karol Kamiński 5, Adam Kemp 4 - Jakub Andrzejewski 11, Mikołaj Jamiołkowski 10, Wojciech Dzierżak 6, Bartosz Ptak 0.
PGE Spójnia: Jalen Ray 25, Wiktor Rajewicz 8, Szymon Szmit 8, Ilja Gromovs 7, Aleksander Jęch 3 - Jarosław Mokros 14, Wojciech Czerlonko 12, Francis Han 2, Paweł Kopycki 0.


