Olbrzymie rozczarowanie i towarzyszące temu wielkie emocje. Łzy również były. Jeśli ktoś powie, że „to tylko sport”, to my chcemy wszystkim dać do zrozumienia, że „to jest AŻ sport”. Wyraźnie było to widać po ostatniej syrenie, kiedy to Miasto Szkła Krosno popadło w euforię, a nasi gracze musieli się z tym zmierzyć. Każdy na swój sposób. Jedni zalewając się łzami, inni chowając głowy w rękach, a jeszcze inni patrząc się w jeden, martwy punkt, jakby totalnie nie dowierzając temu, co się stało...
To nie tak miało być, nie tak miało to wyglądać. W tym sezonie absolutnie wszystko było przygotowane pod awans. Względem poprzedniego sezonu, nasz skład został inaczej zbudowany, na ławkę trenerską powrócił trener Grzegorz Skiba, drużyna była odpowiednio zbalansowana w oparciu o liderów, graczy drugiego planu czy też zadaniowców. Przede wszystkim pojawili się też dobrze znani w naszym klubie weterani, Marcin Nowakowski i Michał Chyliński, nasz wychowanek. Po to byli sprowadzani do klubu, by dać mu awans. Ale pewnych rzeczy się nie oszuka. Obaj nie mogli wystąpić w najważniejszym, decydującym starciu sezonu...
Czego nam więc zabrakło? Jeśli wziąć pod uwagę nasz ostatni występ w rozgrywkach - zdrowia. Od niego wszystko się zaczyna. Półfinały i finał rozgrywek 2024/25 były dla nas bardzo wyczerpujące. W miesiąc rozegraliśmy dziesięć spotkań. To sporo. I można stwierdzić, że przecież pomiędzy weekendami było dużo odpoczynku, ale jednak mecze dzień po dniu dają się później we znaki. A w ostatnim meczu nie było tych, którzy - w pewien sposób - mieli awansu „przypilnować”, a więc „Chyla” i „Małego”. I nie piszemy tego, by się usprawiedliwiać, bo i pomimo ich braku mieliśmy swoje szanse w game 5. Michał Chyliński jednak rósł wraz z trwaniem play-offów, a Marcin Nowakowski musiał półfinały i finał oglądać z boku. A to była dla niego wielka katorga, że nie mógł wesprzeć drużyny na boisku.
W pierwszej połowie było dużo wymiany ciosów. Nikt nie potrafił zbudować sobie przewagi, która finalnie okazałaby się kluczowa - przynajmniej uwzględniając pierwsze dwadzieścia minut gry. W niebywałym gazie był Martyce Kimbrough, który w korespondencyjnym pojedynku dystansował Tre Jacksona. Może nie jakoś wyraźnie, ale jednak wskaźniki zdobyczy poszczególnych graczy nie kłamały. Problemy mieliśmy niestety pod koszem. Gy tylko podanie było adresowane do Szymona Kiwilszy lub Piotra Wińkowskiego, od razu doskakiwał do nich drugi rywal, co wyraźnie utrudniało im możliwość gry jeden na jednego.
Był to wyraźny element taktyki szkoleniowca rywali, Edmundsa Valeiko. W poprzednim meczu groźnej kontuzji doznał przecież Bartosz Chodukiewicz, a więc zmiennik Przemysława Wrony. Ten miał z kolei we wcześniejszych spotkaniach tej serii olbrzymie problemy z przewinieniami (3 w pierwszym meczu, 5, 4 i ponownie 5 w kolejnych), więc łotewski trener w ten właśnie sposób starał się chronić swoją jedyną nominalną „piątkę” w tym meczu. Wiadomym było, że gdyby Wrony miało znów zabraknąć w końcówce, to marzenia krośnian o awansie mogłyby prysnąć niczym bańka mydlana.
I taktyka doskakiwania do naszych środkowych kontynuowana była przez całe starcie. Praktycznie zawsze udzielana była pomoc od słabej strony, a twardo stojący na nogach Przemek Wrona nie pozwalał na łatwe odrzucenie piłki do któregoś z partnerów, który - przynajmniej w teorii - pozostawał bez opieki. Miasto Szkła bardzo dobrze jednak pracowało w defensywie, przesuwając się w niej niezwykle inteligentnie. To utrudniało nam atak, bo zamknęło ważną część taktyki - granie pod kosz, by postarać się wymusić błędy centra gospodarzy. Ale na początku trzeciej kwarty, to i tak my byliśmy w dobrej sytuacji.
Swoją dobrą rzutową formę potwierdzał Tyce Kimbrough. Gdy po jego punktach na tablicy wyników zrobiło się 42:49, o czas musiał poprosić Edmunds Valeiko. Wystarczyła chwila, dosłownie moment i było 50:49. Seria 8:0 i to Grzegorz Skiba zmuszony był prosić o przerwę na żądanie. Dwie trójki w tym czasie trafili Tre Jackson i Hubert Łałak, a niecelną próbę Michała Jankowskiego dobił Mikael Laihonen. Totalnie pogubiliśmy się w obronie, co rywale skrzętnie wykorzystali.
Wtedy po naszej stronie objawił się Filip Siewruk, który w ataku zaczął brać sprawy w swoje ręce i trzymał dla nas wynik, dzięki czemu Miasto Szkła nam nie odskoczyło na taką różnicę punktową, której nie dałoby się później zniwelować. Mimo wszystko to nie był dobry fragment w naszym wykonaniu. Walczyliśmy z przeciwnikiem, ale też poniekąd sami z sobą, by przezwyciężyć swoje słabości i trudności w tym starciu. Jak się później okazało, końcówka trzeciej odsłony była na swój sposób decydująca. Po punktach z linii rzutów wolnych Kuby Andrzejewskiego, dwa „oczka” zdobył jeszcze Wrona, trójkę dorzucił Jankowski i po trzydziestu minutach było 67:59.
Nie była to jeszcze sytuacja beznadziejna, bo już z nie takich opresji wychodziliśmy w tym sezonie - nie tylko zasadniczym, ale i uwzględniając same tylko play-offy. Ale niestety nie tym razem. Miasto Szkła bardzo umiejętnie pilnowało osiągniętej wcześniej przewagi. Gdy pod koniec z linii rzutów wolnych dwa razy trafił Tyce, było 74:70. Potrzebowaliśmy wtedy jakiegoś impulsu w postaci dobrze wybronionej akcji, przejścia do ataku i zdobycia punktów, co mogłoby jeszcze wprowadzić nerwowość w szeregi rywali. Ale nic takiego w sobotni wieczór nie nastąpiło.
Na posterunku czuwali bowiem Przemysław Wrona i Michał Chrabota, który okazał się „czarnym koniem” tego finału - zawodnikiem, który był wręcz takim nieoczywistym bohaterem dla krośnian. My daliśmy z siebie wszystko, pozostawiliśmy na parkiecie ogrom zdrowia i na pewno całe nasze serce. Ten mecz nam nie wyszedł. Podobnie jak nie wyszły nam dwa pierwsze mecze w serii z Sokołem, jak też nie wyszły nam starcia jeden i trzy w serii finałowej. Zawsze jednak była jeszcze szansa na odpowiedź. Teraz jednak takiej możliwości i szansy już nie mamy.
To był piękny sezon, pod wieloma względami sentymentalny (powroty Michała Chylińskiego i Marcina Nowakowskiego), to był też sezon, gdy kibice na nowo zintegrowali się z zespołem, a zespół z nimi. I nasi kibice dali tego najpiękniejszy wyraz już po meczu, gdy mimo tego, że oni także byli w tym momencie załamani, to raz jeszcze gromko i głośno krzyknęli w kierunku naszej drużyny „Jesteśmy z Wami, Astoria jesteśmy z Wami”. To było piękne. Bo to też wyraz tego, że naszą ogromną pracę i serce pozostawione w tym sezonie bardzo doceniacie. Dziękujemy.
5. mecz finałowy:
Miasto Szkła Krosno – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 89:80 (22:16, 15:23, 30:20, 22:21)
Miasto Szkła: Tre Jackson 21, Przemysław Wrona 16 (10 zb.), Michał Chrabota 14, Jan Góreńczyk 2, rafał Serwański 0 - Hubert Łałak 17, Michał Jankowski 11, Mikael Laihonen 7, Radosław Trubacz 1.
Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 30, Karol Kamiński 17, Jakub Andrzejewski 10, Patryk Wilk 5, Szymon Kiwilsza 4 - Filip Siewruk 12, Wojciech Dzierżak 2, Mateusz Czempiel 0, Piotr Wińkowski 0.
Stan rywalizacji: 3-2 dla Miasta Szkła