Po wygranej w pierwszym finałowym meczu w sobotę, w niedzielę już tym bardziej my mogliśmy, a gospodarze zdecydowanie musieli. I choć ostatecznie po weekendzie na Podkarpaciu jest remis, to do domu wracamy w bardzo dobrych nastrojach, chyba nawet lepszych niż przed rokiem po dwóch starciach w Wałbrzychu. Mimo wszystko nie da się ukryć, że mogliśmy zgarnąć nawet pełną pulę.
Dwa mecze z Miastem Szkła i łącznie aż 34 straty (18 w sobotę i 16 w niedzielę). W całym trwającym sezonie zaledwie raz mieliśmy ich więcej niż 15. Było to w wyjazdowym spotkaniu w Opolu, które mimo to wygraliśmy zdecydowanie. Widać więc, że w najważniejszym momencie rozgrywek przyszedł słabszy czas w tym względzie, ale jednocześnie - jeśli o skuteczność chodzi - zwłaszcza sobota była dla nas wyborna i to totalnie przykryło straty i nie wpłynęło negatywnie na wynik. Ale od początku.
Sobotnie spotkanie rozpoczęliśmy od punktów Martyce'a Kimbrough. Zresztą sam początek wyglądał w naszym wykonaniu zupełnie inaczej niż miało to miejsce w ostatnich meczach z Muszynianką Sokołem Łańcut. Chodzi w tym względzie w głównej mierze o skuteczność, co nieco kulało w półfinale. Ale oczywiście gospodarze również byli bardzo dobrze dysponowani przed własną widownią. Pierwsza kwarta była zresztą najbardziej wyrównaną częścią meczu nr 1. Żadna z ekip nie była w stanie wypracować sobie większej przewagi.
Zmieniło się to w kolejnej odsłonie. Niestety jednak nie na naszą korzyść. To Miasto Szkła szybciej zdołało opanować emocje i wykorzystywać nasze błędy, niekiedy zupełnie niepotrzebne. Dość powiedzieć, że choć sama kwarta otwarcia była dla nas dość udana, to pierwsza połowa już nie. Przeciwko Sokołowi udawała nam się jedna rzecz - ograniczenie strat. To niestety zupełnie nie funkcjonowało w naszej grze w sobotę w Krośnie. Oczywiście, nieraz wynika to z doskonałej obrony rywali, natomiast były też sytuacje, gdy po prostu wyrzucaliśmy piłkę w aut, choć nacisku gospodarzy nie było.
Problemy z faulami pojawiły się też u naszych podkoszowych - Szymona Kiwilszy i Piotra Wińkowskiego. Jeszcze na cztery minuty przed końcem drugiej kwarty prowadziliśmy. Bardzo dobrze dysponowany był Michał Chyliński i to utrzymywało nas w grze. Mimo nadmiaru strat, dobra skuteczność naszego weterana sprawiała, że prowadziliśmy 39:38. Od tego momentu na krośnieńskim parkiecie do przerwy istniał już tylko jeden zespół - niestety nie byliśmy to my.
Sprawy w swoje ręce wziął kwintet miejscowych liderów. Punktami podzieli się między sobą Przemek Wrona, Hubert Łałak, Michał Jankowski, Tre Jackson i Michał Chrabota, na co my odpowiedzieliśmy tylko punktami „Chyla” i Filipa Siewruka. Po dwudziestu minutach gospodarze prowadzili z nami 52:44. Mimo więc tego, że była to już niezła zaliczka dla zawodników Edmundsa Valeiko, jak najbardziej była to strata do odrobienia, co już nieraz pokazywały tegoroczne play-offy w Bank Pekao S.A. I lidze mężczyzn. I tak też było w meczu nr 1 wielkiego finału rozgrywek.
Trzecia kwarta była jedną z najlepszych w naszym wykonaniu w fazie posezonowej. Straciliśmy w niej tylko 15 punktów, a zdobyliśmy ich aż 27. Główna w tym zasługa Tyce'a. Nasz lider brał na siebie arcytrudne rzuty, po których jednak piłka wpadała do kosza, jakby w pełni słuchając się naszego zawodnika. Kilka akcji naszego gracza było wręcz bliźniaczych, a Tre Jackson nie miał pomysłu na to, jak zastopować rywala. Potrzebowaliśmy dokładnie pięciu minut trzeciej odsłony, by wyjść na prowadzenie. Ale gospodarze jeszcze nam odpowiadali i nie dawali za wygraną.
Po akcji 2+1 Bartosza Chodukiewicz było jeszcze po 67, ale dwie ostatnie akcje tej części sprawiły, że po trzydziestu minutach było 67:71. Ostatnia ćwiartka była już totalnie pod naszą kontrolą. Gdy dwie trójki trafili Jakub Andrzejewski i Karol Kamiński, wyszliśmy na prowadzenie 82:70 i nie oddaliśmy go już do samego końca. Rywale gonili i to jeszcze rękami świetnie dysponowanego tego dnia Michała Jankowskiego zeszli na -6, ale było to w chwili, gdy do końca starcia pozostało już zaledwie kilkanaście sekund, więc nic to już nie zmieniło. Karol Kamiński chwilę później ustalił wynik na 94:86 na naszą korzyść.
Wiadomo więc było, że na następny dzień Miasto Szkła, które już w tej serii straciło przewagę parkietu, rzuci się na nas ze zdwojoną siłą. I tu żadnego zaskoczenia być nie mogło, bo ten scenariusz jak najbardziej ziścił się już na dzień dobry w niedzielę. Po początkowych dziesięciu minutach pojedynku na tablicy było 30:14. Była to więc tak zła kwarta w naszym wykonaniu, jak tylko zła być mogła. Duże problemy mieliśmy zwłaszcza w defensywie, choć to zespół przyjezdny szybko zbierał kolejne przewinienia.
Wiadomym więc było, że to może oznaczać tylko jedno - musieliśmy szybko poprawić konkretne elementy w naszej grze, ograniczyć straty, wzmocnić obronę i wrzucić wyższy bieg, by odrabiać straty. I przystąpiliśmy do działania. Druga kwarta nie była może naszym popisem, jednak udawało nam się coraz więcej, co jednocześnie powodowało pewne frustracje po stronie rywali. Dwie trójki w tej części trafił Kuba Andrzejewski, a właśnie ten element był naszą piętą Achillesową w I kwarcie. Na minutę i 18 sekund przed końcem było już tylko 42:38, bowiem wolny po faulu technicznym wykorzystał Tyce.
Ostatecznie jednak po pierwszej połowie gospodarze mieli nad nami sześć „oczek” przewagi, a więc o dwa mniej niż miało to miejsce dzień wcześniej, gdy udało nam się po zmianie stron odwrócić losy rywalizacji. Jednak niestety, ale nie tym razem. Choć początkowo trzymaliśmy się gospodarzy bardzo mocno, ci jednak tego dnia mieli w swoich szeregach dobrze dysponowanego Michała Chrabotę. Kiedy było trzeba, to właśnie były skrzydłowy Niedźwiadków Chemart Przemyśl brał sprawy w swoje ręce.
Krośnianom pozwoliliśmy też na zbyt wiele. Gospodarze mieli momenty, które naprawdę była szansa wykorzystać. Limit przewinień Przemysława Wrony, długi fragment gry bez Tre Jacksona i Huberta Łałaka to były właśnie te minuty, które mogliśmy i powinniśmy wykorzystać. Zabrakło nam jednak skuteczności, być może nieco większej rozwagi i zimnej krwi. Staraliśmy się jednak - rękami Kuby Andrzejewskiego i Tyce'a Kimbrough - wracać do gry i odrabiać straty, jednak rezerwowi Miasta Szkła byli w stanie utrzymywać bezpieczną przewagę swojemu zespołowi.
Na minutę i czternaście sekund przed końcem Miasto Szkła prowadziło 86:75 i wydawało się, że jest „pozamiatane”. Ale nie było. Tyce trafił od razu z dystansu po timeoucie, a stratę Huberta Łałaka na trzy punkty zamienił Szymon Kiwilsza, bo Karol Kamiński zdecydował się jeszcze podzielić piłką w kontrze z naszym środkowym. Z kolei przy wznowieniu gry, chwilę później, rywale nie przeszli połowy boiska w trakcie ośmiu sekund, gdyż do Tre Jacksona dobrze dopadli Tyce i Filip Siewruk.
To otworzyło przed nami kolejną szansę na punkty. I choć nie do końca dobrze zorganizowaliśmy się w ofensywie, sytuacyjną trójkę z narożnika trafił Filip Siewruk i trener Edmunds Valeiko musiał poprosić o przerwę, bowiem na nieco ponad 28 sekund przed końcem zrobiło się zaledwie 86:84. Po timeoucie jego podopieczni zdecydowali się wznawiać grę spod własnego kosza. Akcję na siebie wziął Tre Jackson, ale nie skończył akcji punktami, co otworzyło przed nami szansę.
Czasu nie było jednak wiele, więc Tyce Kimbrough, który zebrał piłkę, nie decydował się na rzut z połowy, ale oddał piłkę do Szymona Kiwilszy. Nasz środkowy nie miał łatwej pozycji i piłka po jego próbie nie znalazła się w koszu. Jakie więc można mieć wnioski po meczu numer 2? Z jednej strony jest 1-1, więc wspaniale, że wracamy do Bydgoszczy z przewagą parkietu. Z drugiej strony gospodarze mogą czuć się podbudowani tym, że to właśnie oni triumfowali w drugim starciu i wyszli z opresji.
Ale jeszcze jeden wniosek nasuwa się sam. W sobotę, gdy pod koniec mieliśmy bezpieczne prowadzenie, bez większych problemów dowieźliśmy je do końca. Za to w niedzielę było inaczej. Skoro bowiem Miasto Szkła w naprawdę ścisłej końcówce prowadziło z nami już jedenastoma punktami, a ostatecznie wygrało różnicą tylko dwóch „oczek”, to jasno pokazuje to, że wpędziliśmy krośnian w duże tarapaty i być może niepewność.
Sami udowodniliśmy też sobie po raz kolejny, że jesteśmy w stanie walczyć do końca, wychodzić z dużych opresji i wpędzać w nie rywali. Tym razem wygrać się nie udało, stąd pewien niedosyt, ale plan minimum mieliśmy już i tak wykonany dzień wcześniej. Teraz wracamy do siebie i czekamy na mecze nr 3 i numer 4!
1. mecz finałowy:
Miasto Szkła Krosno – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 86:94 (24:24, 28:20, 15:27, 19:23)
Miasto Szkła: Tre Jackson 16, Przemysław Wrona 15, Jan Góreńczyk 7, Michał Chrabota 6, Rafał Serwański 3 - Michał Jankowski 19, Hubert Łałak 10, Bartosz Chodukiewicz 7, Mikael Laihonen 3, Radosław Trubacz 0.
Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 21, Szymon Kiwilsza 14, Jakub Andrzejewski 13, Patryk Wilk 9, Karol Kamiński 7 - Michał Chyliński 19, Piotr Wińkowski 6, Filip Siewruk 3, Wojciech Dzierżak 2.
2. mecz finałowy:
Miasto Szkła Krosno – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 86:84 (30:14, 17:27, 19:17, 20:26)
Miasto Szkła: Michał Chrabota 18, Tre Jackson 16, Hubert Łałak 12, Przemysław Wrona 7, Jan Góreńczyk 5 - Bartosz Chodukiewicz 8, Mikael Laihonen 5, Michał Jankowski 5, Rafał Serwański 5, Radosław Trubacz 5.
Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 22, Jakuba ANdrzejewski 15, Szymon Kiwilsza 10, Patryk Wilk 4, Karol Kamiński 3 - Piotr Wińkowski 16, Michał Chyliński 8, Filip Siewruk 6, Wojciech Dzierżak 0.