To, co jeszcze tydzień temu wydawało się misją niemożliwą, po siedmiu dniach stało się faktem! Pojechaliśmy do Łańcuta z dwiema porażkami na koncie, ale wybroniliśmy się tak w sobotę, jak i w niedzielę (zwłaszcza w niedzielę, kiedy to zagraliśmy wprost perfekcyjne spotkanie) i wracamy do Bydgoszczy na game 5! To właśnie wtedy okaże się, kto będzie finałowym rywalem Miasta Szkła Krosno!

Dwie porażki w poprzedni weekend spowodowały, że w Łańcucie znaleźliśmy się pod ścianą i musieliśmy wygrać dwa razy, by doprowadzić do decydującego starcia w Bydgoszczy. Sobota była więc dla nas pierwszą częścią etapu „być albo nie być”. I początek tego starcia zwiastował spore emocje, ale też spore problemy po naszej stronie.

Długo nie mogliśmy bowiem odnaleźć swojego rytmu, pudłowaliśmy na potęgę, a punkty zdobywał dla nas tylko Szymon Kiwilsza. Gdy nasz środkowy zapisał na swoim koncie pierwszą zdobycz z gry (wcześniej miał trzy „oczka” z linii), była połowa pierwszej kwarty, a tablica wyników wskazywała wówczas rezultat 4:5. I to akurat była dla nas bardzo dobra wiadomość - że choć my nie byliśmy regularni w ataku, to gospodarze również mieli w tym aspekcie duże kłopoty.

Ważnym momentem była trójka trafiona przez Tyce'a Kimbrough, który wcześniej spudłował dwa razy, ale w końcu dopiął swego, co dla nas było niezwykle ważnym momentem. W pewien sposób odblokowało to naszego strzelca, który w całym meczu trafił osiem z osiemnastu rzutów, w tym 5 z 12 zza łuku. Martyce nieraz był w stanie sam sobie wypracowywać pozycję do rzutu, czym przypominał tego gracza, który w drugiej części sezonu zasadniczego siał w lidze postrach dla naszych rywali.

Dobre wejście w mecz miał też Piotr Wińkowski, który poszedł efektownie na kosz Sokoła i zapakował piłkę nad bezradnym Łukaszem Kłaczkiem. Z kolei na początku drugiej kwarty odskoczyliśmy miejscowym na osiem punktów. Dwie dobre akcje Michała Chylińskiego sprawiły, że na tablicy było 17:25 i czasem musiał reagować Maciej Klima. I choć łańcucianie odrobili część strat, to już po chwili było 22:31, bo Tyce dwa razy trafił za trzy. Ale Sokół znów zerwał się do odrabiania strat.

Filip Struski z Biramem Faye sprawili, że do przerwy - choć to nadal my prowadziliśmy - było 32:36. Ważna była zatem dla nas trzecia kwarta, bo przed tygodniem to właśnie w tej części drugiego starcia daliśmy rywalom się zbyt mocno rozhulać, co kosztowało nas triumf w całym spotkaniu. W trzecim meczu „ustaliśmy” rywali po zmianie stron. Gdy już nawet gospodarze się do nas zbliżali, byliśmy w stanie natychmiast odpowiedzieć w najlepszy możliwy sposób.

Było tak chociażby, gdy na wsad Faye rzutem z dystansu odpowiedział Patryk Wilk. Pod koniec tej części w roli głównej znów wystąpił Tyce, ale trójka Mateusza Kaszowskiego sprawiła, że po trzydziestu minutach było 49:56. I w ostatniej odsłonie Sokół już nam w żaden sposób nie zagroził. Na posterunku stali bowiem Karol Kamiński i Szymon Kiwilsza, którzy najpierw dali nam oddech, a po chwili swoje zrobili zawodnicy, których zadaniami w głównej mierze są te obronne - Kuba Andrzejewski i Patryk Wilk.

Gdy więc i oni zaczęli dokładać swoje cegiełki w ofensywie, było po zawodach. W końcówce obaj trenerzy dali już pograć graczom z ławki, dzięki czemu z obu stron łącznie szansę otrzymało po jedenastu zawodników. Ostatnie punkty w meczu dla nas zdobył Michał Chyliński, zatem ostatecznie nasz licznik w sobotę zatrzymał się na 76.

W niedzielę z kolei zaczęło się dla nas dużo gorzej. Jeśli o atak chodzi, było bardzo podobnie jak w sobotę. Także nie byliśmy w stanie narzucić swojego stylu, co z kolei uczynili nam łańcucianie. A zwłaszcza dobrze dysponowany z początku Biram Faye, który zdobył siedem z dziewięciu pierwszych punktów dla gospodarzy, dzięki czemu ci prowadzili 9:2 i czasem musiał reagować Grzegorz Skiba. I wtedy wzięliśmy się do pracy. Trójki Patryka Wilka i Karola Kamińskiego spowodowały, że na tablicy zrobiło się tylko 11:10.

Od tego momentu starcie się wyrównało, choć cały czas prowadzenie utrzymywali miejscowi. Naszym problemem były też dwa faule Szymona Kiwilszy, więc na parkiecie pojawił się Piotr Wińkowski. Bardzo aktywny od początku był cały czas Patryk Wilk i to w głównej mierze dzięki niemu po dziesięciu minutach był remis - po 20. „Wilku” ( 9 pkt. w I kwarcie) był w tej części naszą odpowiedzią na Faye (11 „oczek”). Drugą kwartę trójką rozpoczął za to Wojciech Dzierżak, dzięki czemu wyszliśmy na pierwsze prowadzenie w tym meczu.

Dobre wejście do gry miał też w tej odsłonie Michał Chyliński (podobnie jak na początku drugiej kwarty dzień wcześniej), który trafił trójkę i zabrał też piłkę z kozła Jakubowi Stupnickiego, wykorzystując kontratak. Prowadziliśmy po tym 30:24. Gdy z kolei kontrę na dwa punkty zamienił Karol Kamiński (25:32), o czas musiał już poprosić Maciej Klima, gdyż jego podopieczni popełniali coraz więcej błędów. Co jednak udawało się Sokołowi, to wyłączenie z gry Martyce'a Kimbrough. Nasz sobotni lider w niedzielę nie miał żadnych pozycji do rzutu i można stwierdzić, że przez pierwszych 15 minut graliśmy bez niego.

Ale i to do czasu. Gdy rywale doszli nas na punkt, swoje rzuty odpalili Patryk Wilk i właśnie Tyce, który wykonał akcję 2+1. To nie był jednak koniec dobrej gry naszego snajpera, bo gdy po chwili trafił on trójkę sprzed nosa Mateusza Bręka, o swój drugi timeout poprosił Maciej Klima. Ta przyniosła jednak w zasadzie odwrotny efekt, bo od razu po wznowieniu gry gospodarze popełnili stratę, po której zdobyliśmy punkty, a gdy trójkę trafił Tyce, prowadziliśmy 46:31!

Ostatecznie po dwudziestu minutach utrzymaliśmy takie właśnie prowadzenie, ale nie da się ukryć, że mogło ono być nawet wyższe. W ostatniej akcji drugiej kwarty z narożnika rzucał niepilnowany Mateusz Czempiel, który jednak spudłował i tym samym po dwudziestu minutach było 38:53. Co jednak nie udało się „Czempiemu” na koniec pierwszej połowy, uczynił Jakub Andrzejewski już na starcie trzeciej odsłony. A gdy szybkie punkty z kontry dołożył Tyce, było już 38:58.

Zresztą cały czas graliśmy bardzo konsekwentnie. Sokół ustawił obronę strefową, którą trójkami rozbili Jakub Andrzejewski i Tyce Kimbrough. Na niecałe dwie minuty przed końcem faulowany był nasz strzelec i gdy chwilę później wykorzystał tylko jedną próbę, było 49:72. Mimo to aż tak wysokiej przewagi nie zdołaliśmy utrzymać, ale nasza sytuacja po trzydziestu minutach i tak była bardzo komfortowa (51:72). I stała się jeszcze bardziej, gdy po początkowo wyrównanej czwartej kwarcie trójkę odpalił Kuba Andrzejewski.

Wtedy prowadziliśmy już bowiem 81:57! I ten bardzo już bezpieczny dystans cały czas trzymaliśmy. Sokół był kompletnie rozbity, a trener Klima jeszcze szybciej wpuścił głębokie rezerwy, niż miało to miejsce w sobotę. To spowodowało, że i Grzegorz Skiba mógł sobie pozwolić na to, by dać szansę grania Maciejowi Zabłockiemu czy też Filipowi Siewrukowi. Z narożnika pod koniec trafił tez Mateusz Czempiel, jakby rehabilitując się za niecelny rzut z końcówki drugiej kwarty.

Tym samym coś, co jeszcze tydzień temu wydawało się być niemożliwe, stało się już dużo bardziej realne. By awansować do wielkiego finału Bank Pekao S.A. I ligi w sezonie 2024/25, Sokół nadal potrzebuje jednego zwycięstwa, ale my już także. Przed meczami nr trzy i cztery od finału dzieliły nas trzy kroki, a teraz już jeden. Aż jeden i tylko jeden. Pokazaliśmy jednak ogromny charakter, bo wydawało się, że losów tej serii nie da się już odwrócić. I nadal nie wiadomo, czy tak się stanie, ale jednak ta rywalizacja nie zakończy się gładkim 3-0 lub 3-1, a wynikiem 3-2 w jedną ze stron.

I choć oczywiście celujemy w wielki finał, to nasze obecne położenie i tak można już nazwać sporym sukcesem, bo historia pokazywała, że bardzo rzadko można od stanu 0-2 doprowadzić do 2-2. Chcemy jednak więcej, chcemy wielkiego finału! I choć oczywiście cały nasz zespół stanął na Podkarpaciu na wysokości zadania, to x-factorami okazał się zwłaszcza duet Wilk-Andrzejewski. Teraz liczymy na powtórkę w SISU Arenie!

3. mecz półfinałowy

Muszynianka Sokół Łańcut – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 61:76 (17:16, 15:20, 17:20, 12:20)

Muszynianka Sokół: Jakub Stupnicki 13, Filip Struski 11 (14 zb.), Biram Faye 8, Filip Małgorzaciak 8, Mateusz Kaszowski 6 - Mateusz Bręk 9, Igor Stolarz 3, Patryk Kędel 2, Bartosz Czerwonka 1, Łukasz Kłaczek 0, Maciej Puchalski 0.

Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 22, Patryk Wilk 12, Jakub Andrzejewski 9, Szymon Kiwilsza 9, Karol Kamiński 8 - Michał Chyliński 10, Piotr Wińkowski 6, Mateusz Czempiel 0, Wojciech Dzierżak 0, Filip Sierwuk 0, Maciej Zabłocki 0.

4. mecz półfinałowy

Muszynianka Sokół Łańcut – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 63:99 (20:20, 18:33, 13:19, 12:27)

Muszynianka Sokół: Biram Faye 20, Filip Struski 10, Filip Małgorzaciak 7, Mateusz Bręk 4, Jakub Stupnicki 3 - Patryk Kędel 11, Mateusz Kaszowski 5, Igor Stolarz 3, Bartosz Czerwonka 0, Łukasz Kłaczek 0, Hubert Kurek 0.

Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 22, Jakub Andrzejewski 15, Patryk Wilk 13, Karol Kamiński 11, Szymon Kiwilsza 6 - Michał Chyliński 10, Wojciech Dzierżak 9, Piotr Wińkowski 7, Mateusz Czempiel 5, Filip Siewruk 1, Maciej Zabłocki 0.