Trudno w tym sezonie przed meczem z WKK Active Hotel Wrocław być pewnym swego. Najdobitniej pokazało to nasze spotkanie z zespołem trenera Łukasza Dziergowskiego w I rundzie, kiedy to w SISU Arenie wygraliśmy z wrocławianami z olbrzymim trudem. W rewanżu było jednak zupełnie inaczej. Piętnastopunktowe zwycięstwo nawet nie do końca oddaje naszą przewagę w tym meczu. W czwartej kwarcie prowadziliśmy już nawet 85:61, ale w samej końcówce wyraźnie spuściliśmy z tonu i po prostu dograliśmy mecz do końca, dając rywalom trafić trzy trójki.
O początku spotkania w naszym wykonaniu najlepiej niech świadczy fakt, że w trakcie pierwszej kwarty uzbieraliśmy na swoim koncie zaledwie piętnaście punktów, podczas gdy 4,5 minuty następnej odsłony wystarczyło nam do tego, by zdobyć aż 16 „oczek”. Start meczu w naszym wykonaniu rzeczywiście nie był najlepszy. Nasza gra w ataku - delikatnie rzecz ujmując - nie kleiła się zbytnio, a w rywalizacji w tym czasie trzymały nas rzuty trzypunktowe.
Co natomiast ciekawe, do kosza nie trafiali jednak - przynajmniej w teorii - nasi rasowi strzelcy. Dwa razy z dystansu przymierzył bowiem Patryk Wilk, a raz sztuka ta powiodła się Jakubowi Andrzejewskiemu. Wielkim plusem było to, że „Wilku” trafił akurat w momencie, gdy krył go Brad Waldow. To spowodowało, że szkoleniowiec rywali zaczął szukać innych rozwiązań, bo widać było, że choć brakowało w naszych szeregach chorego Szymona Kiwilszy, to mieliśmy konkretny plan na granie przeciwko rosłemu środkowemu gospodarzy.
Dobre wejście w mecz naszego skrzydłowego było więc bardzo dużą składową tego, że po dziesięciu minutach rywalizacji prowadziliśmy 15:12. Otwarcie przyznać jednak trzeba, że nie była to dobra część tak w naszym wykonaniu, jak i wrocławian. Obie drużyny miały duże problemy z kreowaniem akcji, efektem czego skuteczność była słaba, a starcie dość trudno się oglądało. Zmieniło się to jednak od samego początku drugiej odsłony, kiedy to praktycznie od razu wrzuciliśmy wyższy bieg.
Trzecią próbę zza łuku uskutecznił Patryk Wilk, swoje „trzy grosze” z dystansu dołożył też Filip Siewruk, co zapoczątkowało budowaną przez nas w tej części przewagę. Gospodarze początkowo jeszcze odpowiadali na nasze udane akcje w ataku, ale gdy sprawy w swoje ręce zaczął brać Martyce Kimbrough, odskoczyliśmy wrocławianom znacznie. W międzyczasie udane akcje mieli też Marcin Nowakowski i Piotr Wińkowski i na tablicy zrobiło się 23:43.
I takim też wynikiem zakończyła się pierwsza połowa spotkania. W końcówce drugiej kwarty obie ekipy nie wykorzystały kilku swoich szans na punkty, natomiast to, co na pewno mogło zaimponować z naszej strony, to fakt, że daliśmy gospodarzom w ich własnej hali do przerwy zdobyć zaledwie 23 „oczka”. Po powrocie z szatni wyglądało to już zupełnie inaczej. Można w zasadzie stwierdzić, że druga połowa była w długich fragmentach bardzo wyrównana.
Ostatecznie przegraliśmy drugie dwadzieścia minut, ale nasza przewaga ani przez moment nie była choćby minimalnie zagrożona. No bo na pewno nie było tak w momencie, gdy po punktach Michała Kroczaka zrobiło się „tylko” 39:53. Trener Grzegorz Skiba profilaktycznie poprosił o timeout, gdyż grę trzeba było nieco uporządkować, natomiast nawet ten nieco lepszy fragment w wykonaniu miejscowych nie sprawił, byśmy musieli jakkolwiek i o cokolwiek drżeć.
Po powrocie do gry bardzo szybko dwa „oczka” zdobył Martyce Kimbrough, za trzy przymierzył Jakub Andrzejewski i absolutnie wszystko wróciło do normy. Później znów odrobinę lepiej zaczęli grać gospodarze, ale Piotr Wińkowski i ponownie Jakub Andrzejewski zadbali o to, by nasza przewaga po trzydziestu minutach jeszcze wzrosła. Przed ostatnią ćwiartką prowadziliśmy więc 65:43 i w zasadzie pewnym stało się, że tylko jakiś wielki kataklizm może nam odebrać wygraną.
Ale - jak się okazało - wtedy było już po meczu. Przez długie fragmenty czwartej kwarty utrzymywaliśmy około 20-punktowe prowadzenie i dopiero pod sam koniec meczu mocniej się rozprężyliśmy. Trener Skiba dał też już wtedy odpocząć swoim najważniejszym zawodnikom, a starcie dokończyli chociażby Mateusz Czempiel i Maciej Zabłocki. Na sam koniec, gdy wsadem popisał się Kuba Andrzejewski, było 61:85. Trzy trójki WKK zmniejszyły rozmiary naszej wygranej, ale i tak nasz triumf nad wrocławianami nie podlegał najmniejszej dyskusji.
WKK Active Hotel Wrocław – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 70:85 (12:15, 11:28, 20:22, 27:20)
WKK Active Hotel: Bradley Waldow 10, Jakub Koelner 9, Jakub Galewski 8, Jakub Patoka 8, Mikołaj Kowalczyk 0 - Michał Kroczak 10, Łukasz Kupczyński 9, Jakub Wojciechowski 9, Tomasz Ochońko 4, Fryderyk Matusiak 3, Joshua Ashaolu 0, Karol Prochorowicz 0.
Enea Abramczyk Astoria: Martyce Kimbrough 20, Piotr Wińkowski 14 (11 zb.), Marcin Nowakowski 11, Patryk Wilk 11, Karol Kamiński 3 - Jakub Andrzejewski 14, Filip Siewruk 9, Wojciech Dzierżak 3, Michał Chyliński 0, Mateusz Czempiel 0, Maciej Zabłocki 0.