hoć to oczywiście żadne usprawiedliwienie - wszak to rywale zagrali przeciwko nam w osłabieniu, co było naszym pewnym handicapem - zespół GKS-u jest dla nas szczególnie niewygodny. W I rundzie tyszanie wygrali w Bydgoszczy, a przed własną widownią także nas ograli. Słabiej zagrał Martyce Kimbrough, efektem czego mniejsze wsparcie dostał Szymon Kiwilsza i mecz zakończył się naszą porażką 81:84.
Do spotkania z nami gospodarze przystąpili mocno osłabieni. W ich składzie na środowe spotkanie zabrakło bowiem dwóch graczy - Kajetana Kuczawskiego oraz przede wszystkim Szymona Walskiego. My z kolei znów wyszliśmy taką samą startową piątką, jak przeciwko Muszyniance Sokołowi Łańcut, ale tym razem nie rozpoczęliśmy już tak kolorowo.
Piotr Wińkowski miał pod obiema tablicami olbrzymie problemy z Maksymilianem Dudą, który rozpoczął mecz od pięciu punktów i trzech zbiórek. Wobec tego trener Grzegorz Skiba desygnował do gry Szymona Kiwilszę i ten wymusił drugie przewinienie środkowego rywali, poniekąd sadzając go tym samym na ławce rezerwowych. Początek spotkania był natomiast bardzo wyrównany, a z naszej strony działo się tak za sprawą przede wszystkim rewelacyjnie dysponowanego i chętnego do gry Karola Kamińskiego, który przecież doskonale zna tyskie kosze.
Po drugiej stronie jednak także nie brakowało atutów. Nawet bez Dudy na parkiecie gospodarze radzili sobie nieźle, bo wpadały im trójki. Dwie trafił chociażby Michał Lis, zatem podopieczni trenera Jagiełki cały czas utrzymywali nad nami kilkupunktową przewagę. Być może byłoby inaczej, ale Szymon Kiwilsza, wielokrotnie faulowany w 1. kwarcie, miał spore problemy z trafianiem do kosza z linii rzutów wolnych.
Nasz środkowy trafił cztery razy na osiem prób, wymuszając aż pięć zespołowych przewinień rywali. Po dziesięciu minutach jednak prowadziliśmy, bo ostatnie punkty w kwarcie otwarcia zdobył z narożnika Wojciech Dzierżak. A drugą kwartę rozpoczęliśmy jeszcze lepiej, bo zbudowaliśmy sobie nawet sześciopunktową przewagę (22:28). Szybko jednak nie zostało z niej nic, bowiem rywale wrzucili wyższy bieg i wrócili na prowadzenie, a po akcji Dudy zrobiło się nawet 32:28, więc GKS notował wówczas serię 10:0.
Naszą niemoc przerwał jednak Jakub Andrzejewski, dobijając niecelną trójkę Karola Kamińskiego. Ale w dalszym ciągu nie graliśmy dobrze, totalnie nie mogąc złapać jakiegokolwiek rytmu w grze w ataku. Efekt tego był taki, że gdy z półdystansu trafił Tomasz Śnieg i GKS prowadził już 38:32, o czas zmuszony był prosić Grzegorz Skiba. I to pozwoliło nam wrócić do gry. Od tej pory zaczęliśmy już z większym rozsądkiem konstruować swoje akcje w ataku, a gdybyśmy mieli więcej czasu (bo nie szczęścia), to po pierwszej połowie mogliśmy nawet prowadzić.
Na 1,6 sekundy do końca drugiej kwarty mieliśmy posiadanie piłki, którą Szymon Kiwilsza wybijał spod własnego kosza. „Kiwi” dostrzegł Filipa Siewruka po drugiej stronie parkietu, a ten trafił zza łuku mimo asysty Pawła Zmarlaka. Jego akcja jednak rzeczywiście trwała zbyt długo, więc sędziowie tych punktów zaliczyć nie mogli. Po dwudziestu minutach w Tychach było więc 40:38.
Co jednak nie udało się na koniec drugiej kwarty, udało się na samym starcie ćwiartki numer trzy - to właśnie wtedy najpierw Filip Siewruk, a chwilę później Michał Chyliński pocelowali z dystansu. Granie odbywało się jednak na zasadzie kosz za kosz, bowiem mimo niezłego początku tej części w naszym wykonaniu, wynik był cały czas na styku dzięki kombinacyjnym akcjom GKS-u, którymi świetnie dowodził Tomasz Śnieg.
Tyszanie odskoczyli już nam nawet na pięć „oczek”, ale akcja 2+1 Piotra Wińkowskiego, a następnie trójka Martyce'a Kimbrougha, wyprowadziły nas na punktowe prowadzenie (54:55). Ostatecznie jednak trzecia kwarta nic nie zmieniła, gdyż podobnie jak po pierwszej połowie, tyszanie nadal utrzymywali nad nami dwupunktową przewagę. Główna była w tym zasługa cały czas świetnie prezentującego się Dudy, na którego ani Piotr Wińkowski, ani też Szymon Kiwilsza nie mogli znaleźć jakiegokolwiek sposobu.
Tak samo zaczęła się jednak ostatnia odsłona - od punktów Maksymiliana Dudy, który dzielił i rządził w ataku swojej drużyny. Później dwa rzuty wolne dołożył jeszcze Konrad Dawdo i zrobiło się 64:58 dla GKS-u. Nas w odpowiedzi stać było na pojedyncze akcje Szymona Kiwilszy i Marcina Nowakowskiego, bowiem tyszanie cały czas się nie zatrzymywali. Na 6,5 minuty przed końcem było 72:66, gdy piłkę w ataku zebrał i dobił Stanisław Heliński.
Olbrzymim problemem dla nas okazał się również piąty faul Szymona Kiwilszy przy stanie 74:71. Wtedy dwie trójki zaaplikowali nam Sebastian Bożenko i Konrad Dawdo, co postawiło nas w niezwykle trudnej sytuacji. Zrobiło się wtedy wówczas 80:74, a czasu na odwrócenie losów spotkania pozostawało już coraz mniej. Do końca jednak walczyliśmy o dwa punkty. Na 40 sekund przed końcem było tylko 82:79 i faulowany był Karol Kamiński, który nie pomylił się w tym podejściu z linii rzutów wolnych i zrobiło się zaledwie 82:81.
Wtedy dwie akcje przeprowadzili tyszanie. Dwie, bo niestety znów zaspaliśmy w walce pod własną tablicą. Nikt nie zdołał zebrać piłki po niecelnym rzucie z dystansu Szymona Szmita, a u rywali uczynił to Tomasz Śnieg. Wtedy dwa „oczka” po wejściu pod kosz zdobył Michał Lis, stawiając nas w bardzo trudnym położeniu. Ostatnia akcja nie przyniosła nam trzech „oczek”, choć Karol Kamiński starał się doprowadzić do dogrywki.
GKS Tychy – Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 84:81 (22:24, 18:14, 20:20, 24:23)
GKS: Maksymilian Duda 22, Tomasz Śnieg 12, Konrad Dawdo 7, Szymon Szmit 7, Jan Piliszczuk 3 - Sebastian Bożenko 14, Michał Lis 13, Stanisław Heliński 4, Paweł Zmarlak 2.
Enea Abramczyk Astoria: Karol Kamiński 9, Patryk Wilk 9, Piotr Wińkowski 7, Martyce Kimbrough 6, Jakub Andrzejewski 2 - Szymon Kiwilsza 15, Michał Chyliński 12, Marcin Nowakowski 10, Filip Siewruk 8, Wojciech Dzierżak 3.