W pierwszym, sobotnim meczu nie brakowało olbrzymiej woli walki i zaangażowania z obu stron. Ostatecznie w końcówce to my zachowaliśmy więcej zimnej krwi i objęliśmy prowadzenie w serii. Po dwóch spotkaniach jest jednak remis, gdyż w niedzielę Górnik Zamek Książ okazał się od nas lepszy.

Ależ to były starcia! Nie były one piękne, ale za to obfitowały w - niekiedy wydawać by się mogło - walkę wręcz. Sobota i niedziela pokazały, jak bardzo jednym i drugim zależy na tym, by awansować do ekstraklasy. My zagraliśmy dwa bardzo podobne mecze, o czym świadczy chociażby liczba zdobywanych przez nas punktów (68 i 65). Górnik za to mocno poprawił się w niedzielę i wygrał 77:65, choć dzień wcześniej sam zdobył 65 punktów.

Jak pisaliśmy już przed weekendem, kluczowa może okazać się dyspozycja dnia danej drużyny i tak było. W sobotnim spotkaniu mieliśmy duże problemy w rzutach za dwa, ale za to na dystansie radziliśmy sobie na tle gospodarzy wręcz wybornie. Po cztery trójki trafili Filip Małgorzaciak oraz Filip Zegzuła, jedną dołożył Jakub Stupnicki, a dwie z kolei Mateusz Kaszowski, przy czym jego druga celna próba okazała się rzutem na wagę wygranej.

Gdy na niecałą minutę przed końcem Piotr Niedźwiedzki odpowiedział punktami na świetną dwójkową akcję Stupnickiego z Kiwilszą, było zaledwie 62:63. I właśnie wtedy „Kasza” zachował mnóstwo zimnej krwi, trafiając arcyważny rzut i dając nam nieco spokoju. Oczywiście cztery punkty w koszykówce to nic, ale wiadomym już było, że jeśli w ścisłej końcówce nie popełnimy niepotrzebnych błędów, to będziemy mogli cieszyć się w z wygranej. I tak też się stało!

David Jackson z linii rzutów wolnych trafił tylko raz, za to faulowany w odpowiedzi Filip Zegzuła się nie pomylił i dwadzieścia sekund przed końcem było 68:63 dla nas. Za trzy próbowali jeszcze odpowiedzieć Kacper Margiciok i Hubert Pabian, ale bez powodzenia. Piłkę zebrał jednak Jackson i dobił spod kosza. Piłkę wyprowadziliśmy jednak w bardzo szybkim tempie i Mateusz Kaszowski nie dał się sfaulować rywalom, choć miał pewne problemy, znajdując się w pewnym momencie w parterze.

Do piłki dopadł jednak Filip Zegzuła i wyrzucił ją w górę, zabrzmiała ostatnia syrena i wybuchła ogromna radość w naszych szeregach. Wiadomym było bowiem to, że wygrana w pierwszym spotkaniu da nam olbrzymi komfort. Już na dzień dobry odebraliśmy przecież rywalom przewagę parkietu i tym samym pokonaliśmy zespół, który w tegorocznych play-offach był dotąd niepokonany. A to olbrzymia sprawa. I wtedy nadeszła niedziela.

Po ostatniej syrenie nie mogliśmy już cieszyć się z triumfu, choć pod wieloma względami zagraliśmy podobnie. W sobotę trafiliśmy 11 z 30 rzutów za trzy punkty (gospodarze zaledwie 2/18), dzień późnej byliśmy nieco słabsi, Górnik za to odrobinę lepszy, ale całościowo to i tak nasz procent w celnych rzutach z dystansu był znacznie korzystniejszy (9/27 przy 4/14 wałbrzyszan).

Naszą bolączką były jednak rzuty za dwa punkty w obu starciach. Przy mocno zagęszczonej strefie podkoszowej podopiecznych Andrzeja Adamka, mieliśmy spore kłopoty z konstruowaniem skutecznych zagrań bliżej obręczy. W sobotę wykorzystaliśmy 11 z 34 takich akcji, a w niedzielę 12 z 36. Na pewno będzie to coś, nad czym będziemy musieli w najbliższym tygodniu bardzo mocno popracować, bo gdybyśmy mieli większe problemy na dystansie, mogłoby być różnie.

A gdyby tego było mało, w niedzielę doszły też spore kłopoty z rzutami wolnymi, czyli z czymś, co w sobotę funkcjonowało bez większego zarzutu. W drugim meczu spudłowaliśmy dwanaście razy, a przegraliśmy przecież właśnie dwunastoma punktami. Oczywiście trudno jest przypuszczać, że wykorzystalibyśmy wszystkie próby w meczu i byłby remis, ale przy lepszej skuteczności z linii, końcówka miałaby szansę potoczyć się inaczej.

W sobotę to za to wałbrzyszanie mieli bardzo duży problem z rzutami wolnymi (17/31), ale mecz był bardziej wyrównany. To też pokazuje, że nerwy towarzyszą jednym i drugim i w ostatecznym rozrachunku decydować może właśnie to, kto lepiej wytrzyma emocje, utrzyma je na wodzy i będzie po prostu bardziej skuteczny. Po drugim spotkaniu w podobnym tonie wypowiedział się zresztą Piotr Śmigielski.

- Kolejny ciężki mecz, brudny mecz, szarpany mecz. Myślę, że tak ta seria może wyglądać do samego końca. Przegraliśmy zbiórkę, a wiadomo, że kto kontroluje zbiórkę, kontroluje mecz i tak też było w dzisiejszym spotkaniu. Jest 1-1 i jedziemy na dwa mecze do Bydgoszczy - podkreślił kapitan naszego zespołu. I to też miało oczywisty wpływ, a więc wspomniane przez Piotra zbiórki. W sobotę obie ekipy uzbierały ich po 43, z czego aż 21 Szymon „terminator” Kiwilsza. Dzień później z kolei Górnik wygrał ten element 47-36, ograniczając już mocniej naszego środkowego.

Wydaje się też, że innym kluczem był David Jackson. Sporo mówiło się o tym, że w Górniku jest mnóstwo doświadczonych graczy, ale że przy tym są oni już w zaawansowanym wieku. Jackson pokazał jednak, że wiek to tylko liczba, a zdobyte doświadczenie pomogło mu pociągnąć w ataku swój team i poprowadzić do wygranej. Były momenty, gdy nie mogliśmy znaleźć na niego recepty.

Ale pamiętać trzeba przede wszystkim o jednym. Do finału rozegraliśmy w trwających play-offach dziesięć spotkań, za to Górnik sześć. To naprawdę spora różnica, bo choć niemal każdy na każdym kroku podkreśla, że Astoria ma bardzo szeroki skład, to jednak widać wyraźnie, że na play-offy rotacja została mocniej zawężona, co oczywiste, bo robią tak praktycznie wszyscy trenerzy. Nie inaczej jest u nas, co sprawia, że liderzy są mocniej eksploatowani niż w trakcie fazy zasadniczej, więc wzmaga się także ich zmęczenie.

W sobotę zaczynaliśmy finały, a jeszcze w środę o 20:00 nie wiedzieliśmy, czy w ogóle w nich zagramy, bo dokładnie o tej porze startował piąty mecz w półfinałowej serii z GKS-em Tychy. W tym samym czasie zespół z Wałbrzycha mógł już spokojnie przygotowywać się do decydującej rozgrywki. Wprawdzie jeszcze nie znając finałowego rywala, ale jednak Górnik miał czas na odpoczynek (półfinał w SKS-em zakończył w sobotę 11 maja), my nie mieliśmy go w ogóle.

Patrząc więc przez pryzmat wszelkich składowych, nasza wygrana w pierwszym meczu nabiera jeszcze bardziej na wartości! Z kolei porażka dzień później bardzo boli, pozostawia pewien niedosyt, ale plan minimum został w Aqua Zdroju zrealizowany. Teraz wracamy do Bydgoszczy, musimy się dobrze zregenerować i mocno przygotować na dwa następne boje, które w SISU Arenie odbędą się w następny weekend.

wynik pierwszego meczu finałowego:

Górnik Zamek Książ Wałbrzych - Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 65:68 (15:19, 16:12, 16:20, 18:17)

Górnik Zamek Książ: Damian Durski 11, Piotr Niedźwiedzki 11, Krzysztof Jakóbczyk 9, Miłosz Góreńczyk 8, Patryk Wilk 0 - David Jackson 9, Hubert Pabian 9, Witalij Kowalenko 6, Mateusz Czempiel 2, Konrad Dawdo 0, Kacper Margiciok 0.

Enea Abramczyk Astoria: Filip Małgorzaciak 20, Filip Zegzuła 17, Szymon Kiwilsza 12 (21 zb.), Damian Jeszke 7, Mateusz Kaszowski 6 - Jakub Stupnicki 4, Piotr Śmigielski 2, Kacper Burczyk 0, Jakub Ulczyński 0, Andre Walker 0, Piotr Wińkowski 0.

wynik drugiego meczu finałowego:

Górnik Zamek Książ Wałbrzych - Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 77:65 (19:18, 24:19, 13:13, 21:15)

Górnik Zamek Książ: Piotr Niedźwiedzki 17 (13 zb.), Damian Durski 6, Patryk Wilk 6 (10 zb.), Krzysztof Jakóbczyk 5, Miłosz Góreńczyk 2 - David Jackson 21, Mateusz Czempiel 10, Kacper Margiciok 4, Hubert Pabian 4, Witalij Kowalenko 2, Konrad Dawdo.

Enea Abramczyk Astoria: Filip Małgorzaciak 13, Mateusz Kaszowski 11, Damian Jeszke 9, Filip Zegzuła 8, Szymon Kiwilsza 7 - Andre Walker 10, Piotr Śmigielski 5, Piotr Wińkowski 2, Jakub Stupnicki 0, Jakub Ulczyński 0.