Przez trzy kwarty nie byliśmy w stanie nawiązać równorzędnej walki z wicemistrzem Polski. Aż do ostatniej odsłony, gdy odrobiliśmy wszystkie straty i doprowadziliśmy do remisu. Na więcej jednak nie było nas stać. Legia wygrała 96:88, ale zmusiliśmy ją do dużego wysiłku w ostatniej części.

Po raz kolejny wracamy z wyjazdu ze sporym niedosytem. Po raz kolejny jednak byliśmy w stanie zaskoczyć faworyta. We Wrocławiu dobrze rozpoczęliśmy i po dwudziestu minutach prowadziliśmy z WKS Śląskiem. Zupełnie inaczej było w stolicy, gdzie wprawdzie na samym początku toczyliśmy wyrównaną walkę, ale pod koniec tej części daliśmy rywalom odjechać.

W naszej drużynie bardzo dobrze spisywał się Myke Henry, który był jednak mocno osamotniony w swoich poczynaniach. Wśród gospodarzy prym wiedli za to Kyle Vinales i Billy Garrett, którzy w drugiej kwarcie otrzymali wsparcie od rezerwowych - Janisa Berzinsa i Łukasza Koszarka, dzięki czemu podopieczni trenera Wojciecha Kamińskiego mieli ten mecz totalnie pod kontrolą. Jeszcze lepiej wyglądało to dla warszawiaków po zmianie stron.

Gdy za trzy trafili Vinales i Grzegorz Kulka, Legia prowadziła już 69:52. My nie mieliśmy natomiast żadnych argumentów i odpowiadaliśmy tylko pojedynczymi akcjami Henry’ego. Efekt tego był taki, że po trzydziestu minutach traciliśmy do rywali aż 19 punktów, a na samym początku ostatniej kwarty nawet 21, gdy oba rzuty osobiste wykorzystał Berzins. I wtedy stało się coś, co sprawiło, że hala na Bemowie dosłownie przecierała oczy ze zdumienia.

Legioniści totalnie stanęli w miejscu, a swój popis rozpoczął Paulius Petrilevicius. A gdy jeszcze dołączył do niego Mike Smith, przewaga gospodarzy zaczęła topnieć w oczach. Na nieco ponad trzy minuty przed końcem był remis - po 81. Wtedy niemoc miejscowych przerwał Garrett, ale cały czas trzymaliśmy się blisko. W końcówce popełniliśmy jednak dwie straty, które - jak się później okazało - być może kosztowały nas triumf.

Najpierw, przy wyniku 90:88, swój piąty faul (w ataku) popełnił Petrilevicius, a kto wie, czy tej akcji nie zakończylibyśmy punktami. Po chwili dwa rzuty wolne trafił niezawodny Garrett i Legia odskoczyła na cztery „oczka”. Po czasie dla Thanasisa Skourtopoulosa przenieśliśmy grę na pole ataku, ale źle ją wznowiliśmy, piłkę przejął Kulka i podał do Garretta, który efektownie podwyższył prowadzenie gospodarzy do 94:88 i było po meczu, gdyż do końca pozostało wówczas zaledwie 10 sekund.

Legia Warszawa - Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 96:88 (24:19, 27:20, 26:19, 19:30)

Legia: Billy Garrett 23, Kyle Vinales 21, Travis Leslie 9, Aric Holman 8, Dariusz Wyka 5 - Janis Berzins 12, Łukasz Koszarek 5, Geoffrey Groselle 4, Grzegorz Kamiński 4, Grzegorz Kulka 3.

Enea Abramczyk Astoria: Myke Henry 30, Paulius Petrilevicius 19 (16 zb.), Mike Smith 18, Benjamin Simons 6, Aleksander Lewandowski 1 - Nathan Cayo 11, Łukasz Frąckiewicz 3, Jakub Stupnicki 0, Igor Wadowski 0.