Sebastian Laydych właściwie całą swoją karierę spędził w grodzie nad Brdą, rozgrywając w Astorii aż 13 sezonów. Przez ten czas dostarczył kibicom wiele niezapomnianych chwil i pozytywnych emocji. Niebawem nasz wychowanek skończy 30 lat, ale już teraz podjął decyzję o zakończeniu koszykarskiej kariery i właśnie przy tej okazji postanowiliśmy z nim porozmawiać o jej całym przebiegu.

 

 

Paweł Lorek: Spotkałem się dzisiaj z Tobą w celu przeprowadzenia wywiadu z jednego podstawowego powodu, czyli zakończenia przez Ciebie koszykarskiej kariery.  Kiedy ostatecznie podjąłeś taką decyzję, oraz czy chociaż pobieżnie możesz zdradzić jej powody?

Sebastian Laydych: Jak na pewno sam zauważyłeś, mijający sezon nie był dla mnie za bardzo udany jeśli chodzi o osiągnięcia indywidualne. Regres w statystykach był z pewnością widoczny, a mam też pewien niedosyt, ponieważ dostawałem dużo mniej minut na parkiecie, przez co nie mogłem pokazać pełni swoich możliwości. Zdarzały się spotkania w których w ogóle nie wychodziłem na parkiet, co w jakiś sposób na pewno podcinało skrzydła. Z drugiej strony w tym roku kończę już 30 lat, niedawno urodził mi się syn, a drugie dziecko jest w drodze o czym dowiedział się już m.in. zarząd klubu. Nie jest też tajemnicą, że od ostatnich dwóch lat łączyłem grę w koszykówkę z pracą zawodową, co jest sporym wysiłkiem fizycznym i psychicznym.  W pewnym momencie zapaliła się więc w mojej głowie lampka, że chciałbym poświęcić znacznie więcej czasu dla żony i dzieci. Codzienna praca, treningi i weekendy poza domem skutecznie to uniemożliwiały. W prawdzie do końca nie byłem jeszcze bankowo przekonany do tej decyzji, ale po ostatecznych rozmowach z zarządem klubu postanowiłem zakończyć karierę.

Jak sam zaznaczyłeś mijający sezon może nie był dla Ciebie zbyt udany, ale większość osób związanych z czarno-czerwonymi i tak zapamięta Sebastiana Laydycha jako podstawową postać drużyny i z przekonaniem można powiedzieć, że także jako jedną z ikon bydgoskiej Astorii. Czy pamiętasz jak rozpoczęła się Twoja przygoda z koszykówką, a także naszym klubem?

Byłem wtedy jeszcze dzieciakiem i żyłem w nieco innych czasach niż teraz. Dzisiaj dzieci mają rozrywkę w postaci smartfonów i tabletów, a za moich lat młodości zawsze po szkole odrabiało się lekcje i wychodziło z kolegami grać w piłkę na podwórku. Zazwyczaj grało się w piłkę nożną, ale mnie od zawsze ciągnęło do koszykówki. Zaczęło się więc od gry podwórkowej, kiedy to samemu kombinowało się ze zbudowaniem obręczy, natomiast w 4 klasie podstawówki zacząłem chodzić na treningi do Macieja Borkowskiego, które odbywały się w hali Astorii przy ul. Królowej Jadwigi. Później uczęszczałem już typowo do klasy o profilu koszykarskim i tak to się wszystko zaczęło. Z biegiem czasu wyróżniałem się na tle innych chłopaków, ale mimo wszystko na tamte czasy istnym marzeniem było, aby w przyszłości grać przykładowo na poziomie I ligi. Na przełomie gimnazjum i liceum wiele chłopaków z mojego rocznika się wykruszyło, a karierę kontynuowali w sumie oprócz mnie jeszcze Jakub Dłuski i Paweł Poliwka. Ja jednak postanowiłem iść dalej i zaowocowało to nawet debiutem w ekstraklasie w bardzo młodym wieku.

No właśnie, w sezonie 2005/06 zadebiutowałeś na parkietach ekstraklasy, ale dotarłem także do informacji (przy pomocy Mariusza Rybki zajmującego się historią Astorii), że w wieku 18 lat byłeś obok Jakuba Dłuskiego i Kamila Michalskiego powołany do kadry Polski Juniorów. Czy potwierdzasz te informacje?

Tak, to wszystko prawda. Otrzymałem powołanie na kadrę, ale aż głupio się przyznać, to był jeszcze młodzieńczy wiek w którym poznałem swoją pierwszą miłość i człowieka przerażała wtedy w pewien sposób myśl, że mógłbym wyjechać gdzieś dalej od rodziny. W międzyczasie byłem jeszcze na zgrupowaniach w dawnych obozach treningowych w Warce, czy Kozienicach, ale ostatecznie nie miałem okazji zagrać z orzełkiem na piersi.

Sebastian Laydych rozegrał w Bydgoszczy aż 13 sezonów, zazwyczaj będąc jednym z liderów zespołu

 

A czy możesz podać nazwiska koszykarzy, którzy obok Ciebie byli wtedy powoływani do kadry, a zrobili w pewien sposób karierę w seniorskiej koszykówce?

Tak jak wspomniałeś, byli to przede wszystkim Jakub Dłuski i Kamil Michalski, a z tego co pamiętam mogę tutaj przytoczyć jeszcze osoby Adama Łapety, czy Tomasza Smorawińskiego, który w ostatnich sezonach gra głównie w Poznaniu. Szczególnie Łapeta wyróżniał się wtedy wzrostem i warunkami fizycznymi, ale nie posiadał zbyt wiele atutów koszykarskich. Z biegiem czasu inwestycja w Adama jednak się opłaciła, bo przecież występował w reprezentacji Polski i teraz gra zagranicą.

W Bydgoszczy spędziłeś całą swoją koszykarską karierę, nie licząc krótkiego epizodu w Polfarmeksie Kutno. Ostatecznie naliczyłem, że w Astorii wystąpiłeś w aż 13 sezonach. Czy mógłbyś określić, które rozgrywki, lub jakiś okres był dla Ciebie najbardziej udany pod względem indywidualnym?

W pierwszym roku w seniorskiej koszykówce dopiero poznawało się całą otoczkę wokół zawodowego basketu, ale myślę, że właśnie 2. i 3. sezon w seniorskim baskecie to moje najlepsze czasy. To wszystko było wtedy na świeżości, a z biegiem czasu człowiek wchodzi już w przysłowiową rutynę. W pamięci zapadł mi także sezon w którym z Astorią spadliśmy do II ligi po Play-outach ze Startem Lublin. Wtedy byłem naprawdę w „gazie”, bo pamiętam w pierwszym meczu w Lublinie rzuciłem 28 punktów aplikując 8 trójek. Nigdy nie miałem jednak podejścia, że muszę rzucić dużo punktów, a drużyna przegra swój mecz. Zawsze chciałem pomóc drużynie także w innych elementach jak zbiórki, czy bloki i najważniejsze były odnoszone zwycięstwa, stawiając dobro zespołu na pierwszym miejscu.

Jeśli chodzi o sukcesy drużynowe w Twojej karierze to rozumiem, że najważniejszy będzie awans z Astorią do I ligi po barażach w Ostrowie Wielkopolskim? W pierwszym meczu przeciwko Stali swoimi celnymi trójkami w końcówce doprowadziłeś przecież do dogrywki i poderwałeś cały zespół prowadząc później do zwycięstwa.

Gdyby wtedy nie udało się awansować, to faktycznie nie wiadomo jak dalej wyglądałaby koszykówka w Bydgoszczy. Tak jak mówisz, jeżeli chodzi o całą karierę to właśnie uczucie po awansie w barażach w Ostrowie było czymś niesamowitym. To naprawdę było wielkie „coś” trafić dwie trójki w samej końcówce, a później wygrać oba spotkania. Ja myślę, że wtedy każdy z naszych zawodników czuł się po tym awansie jak bóg. Ogromnym wydarzeniem był też oczywiście wcześniejszy słynny awans w sezonie 2009/10, gdy pokonaliśmy SKK Siedlce i nieprawdopodobnej atmosferze świętowaliśmy zwycięstwo na słynnej „Królówce”. W pamięci utkwił mi też czas w którym trenerem był Aleksander Krutikow i na kilka kolejek przed końcem sezonu zasadniczego udało nam się wywalczyć bezpieczne utrzymanie w I lidze. Inne drużyny musiały walczyć o pozostanie na tym poziomie do samego końca, a u nas już wcześniej zeszło ciśnienie i mogliśmy w spokoju dograć sezon. To też był spory sukces.

Przez te wszystkie lata w Astorii przewinęło się wielu szkoleniowców. Z jakim trenerem współpracowało się Tobie najlepiej i możesz powiedzieć, że przekazał najwięcej wiedzy odnośnie koszykówki?

Bardzo dużo rzeczy nauczyłem się w początkach seniorskiej koszykówki, kiedy drużynę prowadzili jeszcze Maciej Borkowski i Przemek Gierszewski. To wtedy nabyłem najwięcej wiedzy odnośnie koszykarskiego rzemiosła. Dobrze współpracowało mi się jednak z każdym trenerem, ponieważ wszyscy szkoleniowcy dawali od siebie coś nowego. Na moją koszykówkę bardzo duży wpływ miał też oczywiście Jarosław Zawadka, czy to trenując mnie w czasach ekstraklasy, Juniorach starszych, czy później w II i I lidze. Zawsze będę go niezwykle miło wspominał. Charakterystyczną postacią był także Aleksander Krutikow, który prowadził drużynę twardą ręką. Na koniec trenowałem już pod okiem Konrada Kaźmierczyka, który jest kompletnie odmienną postacią i bardzo młodą osobą jak na stanowisko pierwszego trenera. To jednak szkoleniowiec z ogromną wiedzą koszykarską i nie tylko, ucząc nas już tej nowoczesnej koszykówki. Podsumowując to ze współpracy z każdym trenerem wynosiłem coś wartościowego.

Z kim bym w przeszłości nie rozmawiał to obserwatorzy koszykarscy zawsze podkreślali, że masz jeden z najpewniejszych rzutów dystansowych ze wszystkich wychowanków Astorii. To taka Twoja główna wizytówka, a z koszykarzy których ja oglądałem mógłbym tutaj w jednym szeregu wymienić jeszcze Przemka Gierszewskiego. Czy ta charakterystyczna dla Ciebie mechanika rzutu została nabyta indywidualnie, czy może naprowadzał na nią któryś z trenerów?

Faktycznie, rzuty z dystansu to od zawsze była moja główna broń. W młodych latach mieszkając w kamienicy, na podwórku założyłem sobie kosz i nawet zimą potrafiłem odgarnąć śnieg, a następnie oddawać po paręset rzutów dziennie. Te rzuty zaczęły wchodzić i doprowadziło to do momentu w którym trener Borkowski w Juniorach układał nawet pode mnie zagrywki, abym mógł wychodzić na rzut z dystansu. Później z biegiem czasu działo się to już wszystko bardziej automatycznie. Oczywiście to trener Borkowski za młodu pokazywał jak prawidłowo oddawać rzuty do kosza, ale myślę, że koniec końców duży wpływ miało tutaj oddawanie wielu rzutów i złapanie własnego rytmu. Kiedy to zaczęło funkcjonować, to oczywiście nie było już potrzeby zmieniać techniki rzutu.

Ciężko będzie przyzwyczaić się do myśli, że Sebastiana Laydycha nie znajdziemy już w składzie meczowym Enea Astorii

Teraz pytanie z trochę innej beczki. Gdybyś miał siłę sprawczą i mógłbyś cofnąć czas, to czy zmieniłbyś w jakimś stopniu bieg swojej koszykarskiej kariery? Może kiedyś otrzymałeś jakieś propozycje z których ostatecznie nie skorzystałeś, a po czasie żałowałeś tej decyzji?

Myślę, że po takim czasie nie ma już sensu wracać myślami do przeszłości i gdybać co by było gdyby. Wiadomo, jeśli kiedyś w nieco inny sposób pokierowałbym swoją karierą, to byłaby spora szansa, że może grałbym gdzieś zagranicą. Z drugiej jednak strony, może nie poznałbym ostatecznie tak wspaniałej osoby jaką jest moja żona z którą mam cudownego syna. Nie wiadomo też czy nie złapałbym gdzieś kontuzji, która mogłaby mnie wykluczyć z profesjonalnego basketu. Także po latach nie będę już wracał pamięcią do przeszłości, bo i tak jestem obecnie przeszczęśliwy.

Doszły mnie słuchy, że nie obejrzeliśmy jeszcze Twojego ostatniego meczu w barwach Enea Astorii. Podobno zostaniesz zgłoszony do najbliższych rozgrywek i wybiegniesz na parkiet w pierwszym meczu domowym sezonu 2017/18 i w ten sposób nastąpi Twoje oficjalne pożegnanie. Czy potwierdzasz te informacje?

Tak. Kiedy zarząd klubu, czyli Bartłomiej Dzedzej, oraz Jacek Borkowski dowiedzieli się o zakończeniu przeze mnie kariery, to przekazali mi wiadomość, że planują wyprawić moje oficjalne pożegnanie na meczu w Bydgoszczy. Powiedzieli, że nie wyobrażają sobie pożegnać mnie w inny sposób ze względu na szacunek do mojej osoby, a także tego co przez tyle lat zrobiłem dla tego klubu.

Na koniec zapytam się Ciebie, czy w przyszłości masz zamiar nadal być związany w jakimś stopniu z koszykówką np. jako trener, czy aktualnie chcesz skupić się już wyłącznie na życiu osobistym?

Raczej nie przewiduję, aby poszło to w kierunku zostania trenerem, ale na pewno Astoria do końca życia będzie w moim sercu. Będę wspierał drużynę cały czas, chodził na wszystkie mecze w Bydgoszczy, czy też jeździł na bliższe wyjazdy. Oprócz tego już się do mnie odzywają znajomi z propozycją gry w lidze amatorskiej. Aktualnie na pewno chcę chwilę odpocząć, ale w lidze amatorskiej zapewne będę sobie pogrywał, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby całkowicie odciąć się od basketu.

Bardzo dziękuję za rozmowę i już w tym miejscu w imieniu klubu muszę podziękować Tobie za te wszystkie lata spędzone w Bydgoszczy, kiedy to dostarczałeś kibicom wielu pozytywnych emocji! Po tylu latach ciężko będzie przyzwyczaić się do myśli, że Sebastiana Laydycha nie znajdziemy już w składzie meczowym Enea Astorii.

Dziękuję bardzo.